Poniedziałek, 23 maja 2016 „Suwerenność”
Powiedziała to dokładnie 20 razy. Policzyłem. Pani z broszką, podczas ognistej przemowy w Sejmie: „suwerenność”. I jeszcze ta gestykulacja, która bardzo mi się podoba, bo zapożyczona jest wprost z pasa startowego – a obaj z tatą lubimy samoloty. Do tego ogień w oczach, rumieniec na licu – musiało to na mnie zrobić wrażenie. I zrobiło. Postanowiłem bronić swojej suwerenności.
Zacząłem od najbliższej okazji – czyli zmiany pieluchy. Kopnąłem mamę w żołądek, a gdy tata przybył z odsieczą i pochylił się nad przewijakiem – trafiłem go piętą w szczękę.
„Nie dam, nie pozwolę, moja pielucha!” – krzyczałem, choć brzmiało to trochę inaczej, bo jeszcze nie opanowałem języka. Broniłem się tak zaciekle, że odpuścili.
Byłem dumny i bardzo suwerenny. Jeszcze przez godzinę.
…potem odparzyła mi się suwerenna pupa.