W „Dwóch Wieżach” JRR Tolkiena jest taka scena, gdy hobbici spotykają Drzewca. Pytają go, po jakiej jest stronie w toczącej się przez Śródziemie krwawej wojnie.

Drzewiec dziwi się.

„Strona? Nie jestem po niczyjej stronie. Ponieważ nikt nie jest po mojej stronie”.

Słowami Drzewca posługuję się za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie, po czyjej jestem stronie. Ale ten motyw ma jeszcze swoje drugie dno. Otóż Tolkien, konstruując powieściowy las Fangorn, czynił to niejako z rozczarowania. Jako młody człowiek czytał bowiem Makbeta i bardzo poruszyła go przepowiednia o lesie Birnam, który miał podejść pod okna tyrana, kiedy będzie już miał ostatecznie dość i nadejdzie jego upadek. Las Birnam to taki trochę nasz Giewont – jak już będzie fatalnie, to wstanie (i tutaj pada puenta klasycznego dowcipu „to na co on jeszcze czeka?”). Ale młody John wziął to dosłownie. Kiedy przeczytał o tym, jak żołnierze poprzebierali się za drzewa, był zawiedziony. Porwała go wizja, jak drzewa faktycznie tracą cierpliwość, wyrywają korzenie z ziemi, zrzucają mech i idą pod okna Makbeta. Po latach stworzył zatem swój Birnam – las Fangorn, który podszedł pod okna Sarumana (czyli Makbeta).

Tyle literatury i chłopięcych wizji. Dorośli wiedzą, że las pod oknami to wkurzony lud. To ci, którzy nie brali udziału w rozgrywkach na szczycie, ale oni zbierają cięgi. Ludzie z KODu w  99,9% nie mieli w rękach ani słynnych faktur, ani wglądu do rozliczeń Komitetu Społecznego, ani nie mają szans dowiedzieć się, jak funkcjonowało zarządzanie finansami, bo to pozostaje tajemnicą prywatnych maili, wiadomości i rozmów ograniczonej grupki osób. Jak zatem mamy zająć stronę? Z sympatii? Bo lubię Ziutka i piłam z nim wódkę, a Fela to mnie kiedyś obgadała i będę przeciwko niej? Tak mamy reagować? Wkurza nas cała sytuacja. To, że media jeżdżą po nas jak po łysej kobyle. Zawiedzione komentarze ludzi, których sami do KODu przekonywaliśmy. Smutne oczy działaczy. Wiele, wiele osób włożyło w KOD swoje środki, czas, pracę i dobre imię. Teraz czują, że wyszli na frajerów, a na dodatek czarodzieje kłócą się ponad ich głowami, kiedy oni mają stać na mrozie (jest minus 20 stopni!).

Nikt nie jest po stronie ludzi KODu. Wszyscy zajęli się udowadnianiem, że oni akurat są czyści albo w ogóle to nic się nie stało. I to jest chyba największy zawód. Bo KODziarze liczyli, że w obliczu kryzysu ich liderzy staną razem, zadeklarują pełną współpracę i staną murem za sobą nawzajem. Nie będą ukrywać się za „to nie ja, to oni”, „ja co prawda tak, ale tamci pozwolili”. Dosyć już mieliśmy takich bohaterów, co odchodząc, poszli do mediów z prywatnymi żalami. Honor i odpowiedzialność za KOD nakazują wziąć ten bałagan na wspólne barki. Kryzys jest nie tylko jednej osoby czy grupy, wszyscy go mamy na głowie, w telefonie, w rozmowach. Mniejsza o detale, kto co i czemu. Musimy przejść przez niego razem albo nas nie będzie. To, ile w czym czyjej winy, rozsądzi las Birnam – na zjeździe, gdzie zostanie wybrany nowy Zarząd.

Mateuszu, Zarządzie – lubię i cenię was wszystkich i dlatego tak mi ciężko. Zrozumcie, to jest także nasz KOD. Zróbcie wszystko, aby uratować jego dobre imię. Wspólnie. Albo solidarnie usuńcie się w cień do czasu zjazdu krajowego i cała władza w ręce rad! Dlaczego wam to radzę? Bo pokazując taką gotowość do ustępstw, bez panicznej obrony siebie – powstrzymacie hejt na siebie i odzyskacie zaufanie ludzi. Skończy się podział na strony. Dzisiaj świat się nie kończy. Myślcie o zjeździe krajowym, bo to on jest ważny, o ludziach, którzy pojadą tam zagłosować. A my bardzo tam potrzebujemy was, potrzebujemy liderów. Potrzebujemy mądrych ludzi. To nie wy macie teraz zdecydować, kto będzie prowadził KOD. To lud pod oknami. Rozmawiajcie z nimi!

___Katarzyna Knapik