Od lat miałam ciężkie pretensje do własnego narodu, że marudny, że wiecznie narzekać tylko potrafi, mazgaić się i snuć czarnowidztwo. Miałam podstawy. Na kurtuazyjne pytanie „Co słychać?” dostawałam zazwyczaj w odpowiedzi litanię nieszczęść minionych, aktualnie się rozgrywających oraz przewidywanych. Gdy w naiwności swojej powiedziałam koleżance, że ma ładną kieckę, dowiadywałam się, że kiecka jest stara i że się właścicielce wcale nie podoba. Kiedy, nie daj Boże poruszałam sprawy związane z polityką wachlarz reakcji nie był zbyt rozłożysty: od „i zobacz, co oni robią” po „co to będzie, jak ich zabraknie”. Płacz, smutek i nieszczęście.
A kiedy spojrzałam na twarze ludzi mijanych na ulicach widziałam tę sama tendencję.
Zmarszczone brwi, niesmak, postawa zaczepno-obronna.
Kiedy, pytana o samopoczucie odpowiadałam, że wszystko jest ok. widziałam naganę w oczach rodaków. Jak to – ok.!? Nie wypada! Tyle zła dzieje się na świecie, a ty – zadowolona. Przemysł upadł, dzieci głodne do szkoły przychodzą, emeryta nie stać na tabletki – a ty – zadowolona!
I tak powoli zaczynałam tracić sympatię do ludzi mijanych na ulicy a kiedy wracałam do kraju z mojej ukochanej, słonecznej Kampanii, wzrok mi się wyostrzał i jeszcze wyraźniej widziałam te pokłady malkontenctwa, smutku i słabo skrywanej polskiej złości. I bardzo było mi przykro mimo że znam ten polski mechanizm działający według pokrętnej logiki, że im jest nam lepiej, tym fatalniej to znosimy. Tak dalece, że zafundowaliśmy sobie zmianę.
I, zdumiewające, koszmar tej zmiany ukazał całkiem nowe oblicze naszego społeczeństwa. Polacy, jako nacja kompletnie nieprzewidywalna, potrzebowali Szalonego Prezesa, by nagle okazało się, że są wśród nas ludzie radośni, potrafiący upominać się o swoją wolność, robiąc to w sposób dowcipny, są razem, razem działają, razem podskakują na mrozie nie troszcząc się o to, co powiedzą o nich inni.
Na manifestacjach organizowanych przez KOD spotkałam ludzi, którzy są pełni nadziei, życzą sobie Polski wolnej od ksenofobii, od cenzury. Chcą Polski wolnej od szaleństwa władzy, Polski szanowanej w Europie i wzajemnie – Europę szanującej. Są tej Europy obywatelami, radosnymi i dumnymi zarazem. Już dawno nie widziałam tylu roześmianych Polaków naraz, odnoszących się do siebie z błyskiem w oku i nutą wzajemnego porozumienia. No doprawdy, Prezesie, to wielka zasługa, wyzwolić w nas tyle dobra. Proszę tylko pamiętać, że śmiejący się, sypiący dowcipami Polacy są skrajnie niebezpieczni. Właśnie wówczas trzeba się ich bać najbardziej.
Jutro zatem, z uśmiechem na ustach, spotykamy się w Łodzi o 12.00 i w trzydziestu pięciu pozostałych miastach. Uwierzcie mi, to wielka frajda odkryć, że jest nas tak wielu.
___Dorota Ceran