___
Michalina Engel

XXI wiek. Państwo w środku Europy. Postanowiło udawać, że problem przemocy domowej w jego granicach nie występuje? A może uznało, że pewne formy przemocy go nie interesują? Pewne ofiary nie warte są uwagi? Niech sobie będą, byle nie zawracały głowy. Państwo ma przecież ważniejsze sprawy. Pilniejsze wydatki. Większe problemy.

Tym państwem – niestety – jest Polska. Kraj, w którym tylko w 2015 roku prawie 70 tysięcy kobiet oraz 17 tysięcy dzieci padło ofiarą przemocy domowej, a 2,5 tysiąca kobiet zgłosiło zgwałcenie (organizacje pozarządowe szacują, że zgłaszanych jest tylko 15-30% przypadków!) (dane z policyjnej „Niebieskiej karty”). Według szacunków Centrum Praw Kobiet z 2013 r. rocznie w wyniku przemocy domowej ginie 400–500 kobiet (wliczając w to również samobójstwa). Zamiast dążyć do zwiększania standardów zapobiegania przemocy – od roku zmierzamy w przeciwnym kierunku. Nawet nie stoimy w miejscu – cofamy się.

Na przełomie listopada i grudnia ubiegłego roku w mediach pojawiły się niepokojące doniesienia. O tym, że rząd rozpoczął prace nad wypowiedzeniem ratyfikowanej kilkanaście miesięcy wcześniej Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej – tzw. konwencji antyprzemocowej. Konwencja wyznacza minimalne standardy przeciwdziałania przemocy domowej – opisuje działania profilaktyczne i edukacyjne, jakie powinno zapewniać państwo oraz pewne rozwiązania prawne. Państwa, które ją ratyfikowały, przyjęły na siebie zobowiązanie do wspierania ofiar  przemocy, w tym do stworzenia dla nich bezpłatnego telefonu zaufania, ośrodków w których mogą znaleźć ochronę, zapewnienia niezbędnych usług medycznych oraz wsparcia psychologicznego i prawnego.

Po licznych protestach, jakie wywołała informacja o planowanym wypowiedzeniu konwencji, Adam Lipiński – pełnomocnik rządu ds. równego traktowania – poinformował Rzecznika Praw Obywatelskich, że rząd nie prowadzi prac nad wypowiedzeniem konwencji.

Nawet jeśli rzeczywiście obecnie rząd nie ma takich planów, to dotychczasowe jego dokonania pokazują, że tak naprawdę  nie zamierza respektować zapisów konwencji. Ostatni rok to coraz wyraźniejsze lekceważenie postanowień konwencji, a nawet działanie wbrew tym postanowieniom.

W ubiegłym roku dowiedzieliśmy się, że Minister Sprawiedliwości Zbigniew Ziobro odmówił dotacji trzem Centrom Praw Kobiet – w Łodzi, Warszawie i Gdańsku. Tłumaczył wtedy, że CPK „zawęża pomoc tylko do określonej grupy pokrzywdzonych”. Określonej grupy – to znaczy kobiet.

Mimo protestów minister zdania nie zmienił – na ogłoszonej 13 stycznia b.r. liście organizacji, dla których przewidziano dotacje w ramach Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym oraz Pomocy Postpenitencjarnej nie ma w ogóle Centrum Praw Kobiet. Jak podaje portal Oko.press na liście warszawskich organizacji znalazła się tylko jedna, która w swojej statutowej działalności przewiduje pomoc dla kobiet – ofiar przemocy. (Za to znalazło się tam miejsce dla aż pięciu ośrodków prowadzonych przez Caritas). Bez wsparcia ze strony państwa Centrum Praw Kobiet nie będzie w stanie działać – w 2015 roku stanowiło ono 90% budżetu organizacji.

Argumentacja Ministerstwa to zaklinanie rzeczywistości. Nie chodzi wcale o to, by różnicować ofiary. Kobiety i dzieci nie są „ważniejszymi” ofiarami przemocy. Działanie CPK i innych podobnych organizacji jest skierowane na pomoc udzielaną kobietom dlatego, że statystyki są w tej kwestii nieubłagane. Według publicznie dostępnych statystyk Policji 93% sprawców przemocy domowej to mężczyźni, natomiast w niemal 90 % ofiarami są kobiety i dzieci. CPK od 22 lat zapewniało szczególne wsparcie psychologiczne, prawne i socjalne dla ofiar przemocy, które zazwyczaj mieszkają ze sprawcą i są od niego finansowo zależne.

Przed paroma dniami trafiłam przypadkiem na kolejną informację wpisującą się w nowy trend. Z powodu odmowy finansowania Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie prowadzące tzw. Niebieską Linię musiało zawiesić działalność poradni telefonicznej i mailowej dla ofiar przemocy.

Członkowie rządzącej partii deklarują często swoje przywiązanie do tradycji i podkreślają szczególną rolę rodziny. Czy oprócz pustych deklaracji mają jednak coś do zaoferowania? Czy właśnie tak wyobrażają sobie tradycyjną rodzinę – z przemocą w tle? Co mam myśleć o kobietach będących dziś w Polsce przy władzy, podejmujących lub akceptujących takie decyzje? A o mężczyznach? Jeśli tak zwyczajnie, po ludzku nie czują problemu – to przecież mają żony, siostry, córki i synów…To im nie wystarcza, żeby sobie problem zobrazować? Za mało wyobraźni, za mało empatii czy oni sami też…?

Pamiętajmy o ofiarach przemocy domowej. Tym bardziej, im bardziej rząd nie chce o nich pamiętać. Pamiętajmy, że problem przemocy może dotyczyć każdego – nie tylko rodzin uznawanych za „patologiczne”. Przemoc może się kryć za ścianami „dobrego domu” – nasz zawsze uśmiechnięty sąsiad ze świetnie płatną, prestiżową pracą może być jej sprawcą a jego wykształcona żona – też ze świetnie płatną pracą – może być ofiarą. I pamiętajmy, że przemoc to nie tylko najcięższe przypadki. Przemoc przybiera różne formy – także słowne i ekonomiczne. Nie ulegajmy więc stereotypom i nie zamykajmy oczu. A rządzącym przypominajmy, że żądamy od nich rzeczywistego wsparcia dla ofiar.