Podczas dyskusji o wydarzeniach w Gdańsku słyszałam nie raz „a po co tam szli”, „wiedzieli, że prowokują”. Abstrahując teraz kompletnie od kwestii odpowiedniego zabezpieczenia KODerów gdziekolwiek, od tego, czy należy stawiać opór, od tego, ile powinno być straży, jak zachowała się policja i tak dalej – nie możemy przyjąć tego sposobu myślenia, ponieważ tym samym wchodzimy w retorykę stadionowego chuligaństwa.

Logika stadionowa, którą posługują się sprawcy incydentu w Gdańsku, a którą instynktownie rozumieją nawet mniej fanatyczni kibice piłki nożnej (czyli większość Polaków płci męskiej) polega na tym, że istnieją sektory „swoje” oraz „obce”. I wiadomym jest, że jak na „nasz” sektor przyjdzie ktoś od „tamtych”, to on nie musi nic robić, nie musi nikogo zaczepiać, nic mówić, on po prostu prosi się o napaść samym faktem wkroczenia na nie swój teren. Taki plemienny podział. My tu obsikaliśmy (dosłownie i w przenośni zresztą). I według tego rozumowania, teren Bazyliki Mariackiej to był teren ONR. Nawet obrońcy KODerów zdają się czasem tę logikę podzielać – „to była naziolska impreza, po co tam chodzić”.

Problem w tym, że to ma tylko usprawiedliwiać agresję. Rozważając, czy prowokujące było stanie, a może trzymanie KODowej flagi (ONRowi jakoś wolno było przyjść z chorągwiami i nikt tego faktu nie podważa – ciekawe, prawda?), wchodzimy w tę logikę. Czy ofiara zasłużyła na pobicie? Bardzo zasłużyła czy tylko winna jest częściowo? Tak w 45%? Może w 38%? A może gdyby nie próbowali wejść do kościoła, toby byli winni tylko w 15%? I zanim się obejrzymy, mimowolnie przyjęliśmy zasady drugiej strony: ktoś miał jakieś większe prawo tam być i miał prawo dokonać samosądu, pozostaje tylko rozstrzygnięcie, jaki czynnik ten samosąd wywołał. Milcząco zgadzamy się, że pogrzeb Inki i Zagończyka to była impreza ONRu, MW i im podobnych grup, a my byliśmy intruzami. O taki przekaz zresztą chodzi tym, którzy drą szaty nad „prowokacją KODu” – o przemycenie treści, kto był tam u siebie, a kto wtargnął bezprawnie.

Nie zgadzam się na takie stawianie sprawy. Nie, dopóki na tym kościele nie zawiśnie plakat „wydarzenie zamknięte, tylko dla ONR, wszyscy inni proszeni o opuszczenie terenu”. Wtedy wszystko jest jasne. Tymczasem nie zgadzam się na to, by jakakolwiek grupa decydowała, kto ma prawo się pojawiać w przestrzeni publicznej i by wymuszano to biciem. Podział Polski na sektory istnieje tylko w ich kibolskich głowach i mnie ma prawa nie interesować. Bo jeśli ustąpimy dzisiaj, to jutro dowiemy się, że lista miejsc, gdzie nam „wolno” pójść, skurczy się dramatycznie. Nie usprawiedliwiajmy przemocy, bo to jest doprawdy żenujące tłumaczenie na poziomie „zupa była za słona, a dziecko irytująco płakało, to musiałem”. Jak czytam o „patriotycznej młodzieży, co nie wytrzymała” to mi się niedobrze robi. Jak ktoś nie może znieść widoku innych ludzi, to niech sam wyjdzie. Jak mogą ci „nerwy puścić”, to stań gdzie indziej. Inne zachowanie jest bandytyzmem i ubieranie tego w ładne szatki prowokacji i biednych, sprowokowanych przemocowców jest rozmydlaniem rzeczywistości. Nie grajmy w tę grę. Nikt jakoś nie roztrząsa, czy może prowokujące nie były zielone flagi ONR, ich agresywne kibolskie okrzyki albo stroje, nie bardzo licujące z powagą wydarzenia.

Ponadto, oddając pole, udowadniamy niejako, że druga strona ma rację. Nie jesteśmy godni, aby stanąć przy trumnie Inki, chociaż koleś wznoszący hitlerowskie pozdrowienia już jest? I ten koleś ma jakieś moralne prawo „przegonić KODziarzy”, bo on jest spadkobiercą żołnierzy wyklętych, a my… kogo? Pobrzmiewa ten ton w dyskusjach, że KOD powinien ustąpić, że ma jakieś takie mniejsze moralne prawo być na tym czy innym wydarzeniu. Ja się nie zgadzam. Agresywni pokazują tylko, że nie mają innych racji. I nie rozumieją, że w momencie, kiedy szarpnęli pierwszego KODera, przegrali tę dyskusję.

___Katarzyna Knapik