Zaraz, zaraz! Dobrze słyszę, że członkowie partii z prawem i sprawiedliwością w nazwie kwestionują prawo każdego obywatela do obrony? Minister spraw wewnętrznych uważa, że adwokat nie powinien krytykować podawanych do publicznej wiadomości i manipulowanych przez publiczne media wyników śledztwa w sprawie wypadku kolumny rządowych limuzyn? A od czego według ministra jest adwokat? Czy partyjnym dygnitarzom marzy się system, w którym adwokat miał związane ręce, a wyroki zapadały w komitecie?
W ostatni pechowy piątek na polskich drogach doszło do 52 wypadków drogowych, w których zginęły 4 osoby, a 63 zostały ranne – przypomniał red. Aleksander Żyzny z „Radia kierowców”. Czy w tamtych sytuacjach policjanci również odesłali do domów, bez zebrania zeznań, wszystkich świadków jadących sekundy po zdarzeniu? Czy podejrzanych przesłuchano bez adwokata, postawiono im zarzuty przed zebraniem dowodów, obrazów z kamer monitoringu i opinii biegłych sądowych, a potem przekazano ten przedwczesny wyrok rządowym mediom do ogłoszenia? Właśnie po to jest adwokat, aby aparat urzędniczy nie mógł skazywać zaocznie w taki bezwzględny sposób, jak to się dzieje w wypadku 21-letniego kierowcy seicento, który znalazł się na trasie samochodu BOR z premier Szydło.
Zajmuję się od 20 lat motoryzacją i wiem, jak wyglądają i ile trwają czynności po kolizji i wypadku. Wiem też, kiedy wolno postawić kategoryczny zarzut sprawstwa wypadku. Tego chłopaka skazano już kilka godzin po wydarzeniu.
Świat odwróconych wartości
Ta sprawa znów zaszkodzi PiS. Słowa Mariusza Błaszczaka obrócą się przeciwko niemu, bo budują w ludziach coraz silniejszy bunt przed wyhodowaną na państwowym wikcie grupą partyjniaków, wożących się co tydzień pancernymi limuzynami przez pół Polski do prywatnych domów, którzy teraz próbują usankcjonować swoje uprzywilejowanie. Politycy coraz częściej ignorują prawo, mało tego – dają do zrozumienia, że są ponad prawem, że mogą łamać zasady dotyczące zwykłych śmiertelników. To przewartościowanie norm, które cofa nas do PRL, kiedy zwykły człowiek niewiele mógł, a partyjni baronowie mieli poczucie bezkarności.
Ten sam minister nie tak dawno bronił narodowca, który obrażał policjantów, dziś ma coś przeciwko obronie chłopaka, który został przesłuchany bez adwokata i z telewizji dowiedział się, że już się przyznał. Posłowie PiS, kiedy byli w opozycji, składali osobiste poręczenia za kibola, który trafił do aresztu pod zarzutem kradzieży oraz czynów chuligańskich? Twierdzili wtedy, że „należy mu się prawo do obrony”. Problem w tym, że wtedy nikt tego prawa nie odbierał, a ręczenie za „patriotę” było „narzędziem politycznym”.
„Mógłbyś, gdyby nie sądy…”
Był taki władca, którego Polacy przechowali w złej pamięci jako despotę, choć przecież nie były to w Europie czasy łaskawego prawa i sprawiedliwości. Król pruski Fryderyk II też uznawał ingerencję w trójpodział władzy za „narzędzie polityczne”, ale zdarzyło się, że odbił się od sądów, które solidarnie zignorowały jego zdanie.
Zachowały się dwie historie z morałem, przytaczane jako przykłady pruskiej praworządności.
Pierwsza z nich jest raczej legendą, choć w każdej legendzie jest odrobina prawdy. Kiedy Fryderyk II, nazwany później Wielkim, zbudował swoją siedzibę w Sanssouci pod Poczdamem, harmonię architektoniczną psuł jeden z wiatraków, których wokół było wiele, jako że zaopatrywały w mąkę liczne garnizony wojska. Fryderyk postanowił wykupić teren od młynarza, ten jednak odrzucał wszystkie oferty. „Mógłbym przejąć na mocy nadanej mi jako władcy twoją ziemię bez odszkodowania” – miał powiedzieć do właściciela wiatraka król. „Mógłbyś, Wasza Wysokość, gdyby nie było sądów w Berlinie.” – odpowiedział młynarz. Król podobno darował i te słowa, i dalszą walkę z wiatrakami.
Druga z historii, również z czasów Fryderyka II, jest udokumentowanym i brzemiennym w skutki faktem, a dotyczy królewskiej interwencji w sprawie skargi młynarza Arnolda, który uznał się za pokrzywdzonego przez sąd. Sprawa dotyczyła płatności dzierżawy hrabiemu, właścicielowi majątku, któremu młynarz zalegał z opłatami, motywując opóźnienia tym, że hrabia-krwiopijca zakładając staw rybny powyżej młyna, pozbawił go wody. Sąd nie uznał racji Arnolda, podobnie jak biegli wyznaczeni przez króla, który włączył się do sprawy, głosząc, że prawo musi być równe dla bogatych i biednych. Skoro ma być równe, skierowano sprawę przed Sąd Apelacyjny w Kostrzynie, ale i on po rozpoznaniu uznał, że skarga Arnolda nie ma podstaw. Wkurzony Fryderyk osobiście przekazał sprawę Sądowi Kameralnemu w Berlinie, ale i tamci sędziowie odrzucili wniosek o rewizję. Monarcha podobno wymyślał okrutnie, nazywając sędziów łobuzami, krętaczami, biorącymi łapówki od bogatego hrabiego, właściciela stawu i od kolesiów z sądów niższych instancji. Zniósł więc wyrok Sądu Kameralnego i wskazał zarówno winnych jak i kary: przywrócił Arnoldowi prawo korzystania z młyna, kazał zasypać staw, a urzędnicy i sędziowie odpowiedzialni za poprzednie wyroki zostali uwięzieni lub pozbawieni funkcji. Fryderykowi zależało jednak na usankcjonowaniu jego monarszego wyroku, czyli jego surowe kary powinna zatwierdzić trzecia władza. Zażądał więc ukarania także berlińskiego Sądu Kameralnego, a w piśmie do sędziów napisał: „Wzywam was, żebyście natychmiast tych trzech ludzi z Sądu Kameralnego osądzili ostro i zgodnie z ustawą skazali na pozbawienie urzędu oraz areszt w twierdzy. Powiadam wam przy tym, że jeśli się to nie stanie z całą surowością, to wy i całe kolegium kryminalne będziecie mieli ze mną do czynienia”, czyli proponował coś w rodzaju kar dyscyplinarnych dla sędziów, jakie forsuje obecnie król Zbigniew. Sprawa ciągnęła się dziewięć lat. Senat Sądu Kameralnego i urzędnicy całych Prus, wbrew królewskim pismom, groźbom i rozkazom, stawili solidarny opór. Zaszkodziło to wszystkim. Orzecznictwo sądowe stało się marionetką w rękach monarchy, z czego drwiła Europa. Sędziowie poczuli się obrażeni, radcy Sądu Kameralnego nie chcieli przeprowadzić procesu dyscyplinarnego i karać kolegów za coś, co sami po zbadaniu sprawy uznali za słuszne. Minister sprawiedliwości oświadczył królowi, że nie widzi możliwości wydania wyroku przeciwko urzędnikom aresztowanym w związku ze sprawą. Finał był taki, że król sam ogłosił winę i wyrok oraz kwoty odszkodowań dla młynarza Arnolda, który zresztą od dawna już nie żył.
Walczymy o oczywiste prawa
Po awanturach sądowych z Fryderykiem II, w Ogólnym Prawie Krajowym, tzw. „Landrechcie”, w roku 1794 znalazł się zapis o pozostawieniu sądom swobody rozstrzygania sporów. Niezależność sądów od władzy ustawodawczej i wykonawczej zapisano też trzy lata wcześniej w polskiej Konstytucji 3 Maja. Sądy powinny być niezależnym elementem państwa, odważnym w swoich decyzjach, wolnym od wszelkich gróźb i nacisków politycznych. Bez nich upada podmiotowość obywateli, czyli tego „suwerena”, którego odmieniają przez wszystkie przypadki politycy PiS. O sędziach, których na najwyższe stanowiska powołuje głosujący aparat partyjny trudno powiedzieć, że są odważni lub niezależni. To bardzo źle wróży Polakom, którzy pozostaną bez obrony – zarówno Konstytucji RP, stojącej w hierarchii aktów prawnych najwyżej, jak i tej instytucjonalnej, w sądach powszechnych. O to prawo właśnie walczymy, wspierając Krajową Radę Sądownictwa niezgadzającą się z proponowanymi przez PiS zmianami, które mają KRS upartyjnić.
Zapraszamy też na spotkanie z dr Andrzejem Kompą, zatytułowane „Podzwonne dla Trybunału Konstytucyjnego”, które odbędzie się 24.02 w Klubie Łódź Kaliska, ul. Piotrkowska 102.
Fragmenty na podstawie: „Prusy. Kraj nieograniczonych możliwości”. Bernt Engelmann, Poznań 1984.
Zapisz
Comments (1)
W okresie poprzednich rządów PiS, nie było inaczej. Za czasów Dorna (tego przed metamorfozą) sprawującego nadzór nad Policją jako Minister Spraw Wewnętrznych oraz za poprzedniego młodszego „starego” Ziobry na własnej skórze doświadczyłam jak sprawnie działało tamto (nie teoretyczne) państwo. Wypadek komunikacyjny – zderzenie czołowe pojazdów z moim i mojej rodziny udziałem oraz kierowcą bez uprawnień, 2,12 w wydychanym powietrzu, który wyjechał z podporządkowanej na niewłaściwy na drodze głównej pas ruchu ( nasz pas). Sprawa bardziej oczywista niż ta ich oczywistość ale mataczenia w wyjaśnianiu nie mogło zabraknąć. Poległo to na tym, że niewinni do tego bardzo poszkodowani nie są zainteresowani w „dogadywaniu się” . Cała tamta walka z korupcją (Doktor G, Barbara Blida, Lepper, Sawicka,… ) to teatr na pokaz, aby za jego kurtyną zwolenników , kiedyś zwanym elektoratem a dziś suwerenem osłaniać. Mój wiek, doświadczenie i determinacja doprowadziły do prawidłowego werdyktu. Gdybym była w wieku Sebastiana z Oświęcimia nie wystarczyłaby wyłącznie determinacja. Podmieniając jeszcze sprawcę tego „mojego” na tych z którzy jemu się przytrafili pewnie oglądałabym będąc bogu ducha winna ten dziwny świat zza krat.