___
Katarzyna Knapik

 

Gdzie są ci młodzi? Czemu są tak mało zaangażowani? Zwykle, kiedy ktoś zadaje mi to pytanie, mam problem z odpowiedzią. Bo o jakich młodych mówimy? O trzydziestolatkach? Studentach? Nastolatkach? Każda z tych grup ma zupełnie inne uwarunkowania.

Ale to dopiero początek. Z reguły mój rozmówca nie bawi się w takie subtelności i wrzuca wszystkich do jednego worka. I słucham, jak to młodzi są leniwi, jak ich nic nie interesuje, jak pochłania ich tylko smartfon i Facebook. No cóż, smartfon i Facebook pochłania ludzi w różnym wieku i w różnych celach. Są tacy, co dzięki tym narzędziom pracują lub organizują ruch społeczny, ale rzecz jasna są też tacy, co używają ich do oglądania zdjęć śmiesznych kotów. Nie obwiniajmy może zatem narzędzia.

Opinie o młodych ludziach podszyte są pewnością, że oni „nie rozumieją”, „nie przeżyli”, „dopiero jak im się dobiorą do tyłka, to się zbuntują”. Można się nawet spotkać z radością, gdy media donoszą o jakiejś akcji wymierzonej przeciwko młodszemu pokoleniu – „dobrze im tak”, „no, to teraz zobaczą”. Nawet kiedy rozmawiam z kimś jako przedstawiciel tego „młodego pokolenia” (jakkolwiek je rozumieć), muszę w imieniu całej grupy przyjąć na siebie te pretensje, a moje tłumaczenia (w imieniu bardzo różnych pokoleń, co trochę nieudolne z definicji) spotykają się nieraz z dowodem anegdotycznym „to tak nie jest, ja mam syna / córkę / studentów, to wiem”. Nie bardzo wtedy wiem, jak się odnieść, bo dla bardzo młodych to jestem stara jak piramidy (trzy dychy na karku), a dla starszych dziecko zupełne i powinnam rozumieć świat nastolatków, którego nie rozumiem, bo już nie oglądam tych samych filmów, nie czytam tych samych książek, a jak leci hit w Radio Zet, to mnie młodsi koledzy w pracy uświadamiają, że to jakiś topowy artysta.

Rozumiem, że to wszystko wynika z troski. Także z chęci przekazania tym „nieoświeconym” tego, co jest mądrością, doświadczeniem innego pokolenia. Uchronienia ich przed powtórzeniem tych samych błędów. To jest zupełnie zrozumiałe. Jednak przypomnijcie sobie, drodzy starsi, jak sami byliście młodzi. Z jaką pokorą słuchaliście autorytetów, z jakim nabożeństwem wczuwaliście się w obce wam doświadczenia i opowieści. Jak interesowały was ich opowieści, jak ekscytowała was tamta narracja, tamta kultura, jak dobrze rozumieliście ich symbole, ich żarty, ich odniesienia.

Teraz jesteście bardziej otwarci? No to wyobraźcie sobie dla ćwiczenia, że wchodzicie w grupę połączoną wspólnym doświadczeniem, wam obcym. Na przykład trafiacie na imprezę graczy RPG. Bierzecie sobie piwo i przez pół wieczoru słuchacie o tym, jak Ziutek wyrzucił kritikala i dwie tury spędził unieruchomiony zaklęciem rzuconym przez złośliwego NPC, a to przecież miało być takie lajtowe farmienie ekspów na marginesie całej wyprawy, no i jego drużyna dostała szału, bo quest leżał odłogiem, a tam czekał artefakt co dawał plus osiem do wszystkich rzutów, ale jak Ruda mistrzuje to nie ma przebacz. Wszyscy ze zrozumieniem kiwają głowami. Potem ktoś chce zmienić muzykę na podkład z Wiedźmina III, więc zaczyna się debata o tym, czy dwójka była lepsza, znajdują się jacyś radykałowie, co uważają, że Wiedźmin skończył się na Kill Em All, to znaczy na jedynce, a Gwinty i inne to już zupełne nieporozumienie, co skutkuje pyskówką na temat odstępstw od kanonu, no tak, ktoś rzuca komentarz „ci z fandomu to zawsze są walnięci”. Dla rozluźnienia atmosfery ktoś pyta, czy macie ochotę machnąć sesyjkę w turówkę, najlepiej w Discworld, bo to wszyscy znają i kumają kanon, ale inni wolą klasyczne Dungeony albo sesje w młotka, bo z kolei wszyscy kumają system.

Jak się poczuliście? Komfortowo? Macie chęć przyjść jeszcze raz? Zaznaczmy, że to naprawdę mili ludzie. Kiedy ktoś rzuca dowcip, wszyscy się śmieją. Macie poczucie, że gdybyście tylko mieli z nimi wspólne doświadczenia, wspólny język, znali te wszystkie tematy, moglibyście z nimi gadać godzinami. Jednak taki styl rozmowy was wyklucza. Nie macie opinii na większość wątków. Kiedy przyznajecie się do tego, otacza was natychmiast tłumek wzburzonych aktywistów. Przynoszą wam książki i gry z informacją, że MUSICIE się z tym zapoznać, to jest OBOWIĄZKOWE, absolutny KANON, bez tego ANI RUSZ. I w ogóle jak wam się udało przeżyć tyle lat na Ziemi i nie mieć w ręku podręcznika do Warhammera? Jesteście ciekawym zwierzątkiem, oryginałem całej imprezy. Pytają was, dlaczego wy i wam podobni nie interesujecie się RPG. Nie macie pojęcia, ale nie chcecie nikogo obrazić, więc coś tam wymyślacie i spędzacie bezsensowne godziny na tłumaczeniu towarzystwu, jakie krążą wyobrażenia o graczach. Część osób zaczyna się z wami kłócić, chociaż zaznaczacie, że to nie wasze opinie, tylko stereotypy. Część patrzy na was podejrzliwie. Część podejmuje gorliwą próbę nawracania, chociaż hej, wy tu przyszliście, wy podjęliście ryzyko, wy się właśnie STARACIE z tą grupą dogadać!

Zostawmy RPG (chociaż jedynka Wiedźmina była najlepsza i koniec). Ten przykład ilustruje, że tu nie chodzi o PESEL, lecz o wspólnotę doświadczeń, kompetencje posługiwania się treściami charakterystycznymi dla danej grupy. Kiedy przedstawiciele danej grupy przeważają liczebnie, w naturalny sposób narzucają swoją narrację, stylistykę, swoje odniesienia, swoje wzory. O słowo „narzucają” odbyło się już wiele niepotrzebnych dyskusji – nie chodzi tu o narzucanie ze złej woli, ale o preferowanie tego, co nam bliskie. W taki sposób wymyślona przez nas impreza graczy „narzuciła” osobie z zewnątrz swoje tematy do rozmowy, swój styl zabawy, chociaż jej uczestnicy mieli najlepsze intencje, aby gość dobrze się bawił, opowiadali mu historie dla siebie interesujące, proponowali znane sobie rozrywki. Gość poczuł się wykluczony nie z powodu czyjejś złej woli, lecz dlatego, że wszystko było mu obce, a brak równowagi w postaci wspólnej płaszczyzny odebrał mu możliwość uczestnictwa w zabawie. Podobnie czuje się jedyny niezmotoryzowany na spotkaniu rajdowców, singiel na imprezie, gdzie są same pary z dziećmi itp.

W KOD dominującą demograficznie grupą jest pokolenie solidarnościowców. Jest to zresztą zupełnie naturalne zjawisko, że w obliczu poczucia powtarzania się historii to właśnie weterani zerwali się pierwsi. To nie jest źle, że to pokolenie dominuje, że ma swoją opowieść, swoich bohaterów. Nie próbuję tutaj twierdzić, że wzorce tego pokolenia są złe. Jednak mogą być dla innego pokolenia (pokoleń) nieatrakcyjne. Uprzedzę od razu głosy oburzenia, bo nie chcę wdawać się w dyskusję w stylu „wy nie szanujecie bohaterów”. Nieatrakcyjność polega właśnie na tej obcości, na tym, że dla innych pokoleń opowieść będzie inna. Młodsze pokolenia (40 minus) gorzej czytają opowieść solidarnościową, chociaż średnie pokolenie jeszcze się w niej orientuje. Pokolenie najmłodsze traktuje ją na tym samym poziomie jak opowieść o drugiej wojnie światowej – uprzejmie posłucha, ale jest to już doświadczenie odległe, suche, nie budzące emocji. Obrazek na ścianie. Nie wynika to z pogardy. Nie ma to zabrzmieć jak „jesteście tak starzy, że pewnie Wielki Wybuch oglądaliście z balkonu”. To stwierdzenie faktu – jesteśmy emocjonalnie związani z tym, co nas dotyka lub naszych najbliższych. Do czego możemy się odnieść.

A teraz jeszcze wejdźmy w buty graczy RPG. Załóżmy, że chcemy taką dziwną grupę przyciągnąć do KOD? Co powinniśmy zrobić? Wytłumaczyć im na wstępie, że popełniają gigantyczny błąd, zakopując się w świecie śmiesznych bajeczek i infantylnych zabaw, zamiast bronić demokracji? Wykpić ich sposób życia? Wziąć ich na wykład, dlaczego nasza racja jest dobra, a nasze wzory słuszne? Zaciągnąć na imprezę, gdzie oni będą w mniejszości i w całości narzucić im nasz styl zabawy, żeby pokazać, że my mamy rację, bo jest nas więcej? Przypuszczalnie osiągniemy to, że okopią się w jednym kącie pokoju, a po cichu będą się urywać na ciekawszą imprezę.

Po klęsce jednej i drugiej imprezy obie strony będą opowiadać, że ci drudzy to jacyś dziwni są…

Możemy też zrobić inaczej. Przede wszystkim, przestać grać w grę nauczycieli i uczniów – która przy różnicy pokoleniowej narzuca się naturalnie, ale jest szalenie nieatrakcyjna, okopuje strony w niechcianych rolach. Załóżmy zatem na początek, że wszyscy jesteśmy kolegami i wartości, opowieści każdego z nas są tak samo dobre – i że każdy ma do swojej prawo, bez oceniania. I że nie znamy świata opowieści drugich i nie zamierzamy być z tego powodu oceniani ani wyśmiewani. Ale chcemy czegoś się dowiedzieć. Chcemy zaprosić przedstawiciela tego drugiego plemienia, aby nam opowiedział, w sposób dla nas przystępny, jak żyje tamto plemię, co lubi, co ich cieszy. Tak, że kiedy będziemy chcieli zrobić wspólną imprezę, to możemy przygotować coś dla nich. Oczywiście to nie będzie tak samo, jak oni by zrobili, ale nasza impreza ma na celu zbliżenie obu grup, a nie dokładną imitację stylu tamtych, bal przebierańców. W zamian musimy być gotowi zejść z pozycji „musicie to znać, to kanon” i spróbować przedstawić naszą opowieść w atrakcyjny sposób – bez wyższości, bez oburzenia, gdy nie będą się w niej orientować. Możemy się po prostu potraktować jak koledzy. I nie bać się dopytywać, czemu ci inni widzą coś inaczej, czemu coś jest dla nich oczywiste, a coś innego nie jest. I przestać oceniać, odrzucić kombatanctwo w stylu „młodsze pokolenie tego nie zrozumie”.

Na koniec – uważam, że KOD robi cudowną robotę w kwestii przełamywania barier. Właśnie zbliżania zupełnie odległych od siebie grup. Że jest to miejsce, gdzie staroświecki dżentelmen może się spotkać z dwudziestoletnią feministką i pogadać bez skrępowania, bez społecznego gorsetu, bo mówią sobie na ty, bo są kolegami z manifestacji. Gdzie student nie wstydzi się zagaić rozmowy z profesorem. Gdzie nastolatek może przekonać się, że emeryci potrafią być wyluzowani, dowcipkować i mają mnóstwo energii i że gwizdanie i machanie transparentem nie jest tylko dla zbuntowanej młodzieży. Gdzie wiek nie ma znaczenia, bo dwudziestolatek może koordynować pracę osób dwukrotnie od siebie starszych, a sześćdziesięciolatek może skorzystać z jego wiedzy na temat mediów społecznościowych. Jest to właśnie fenomenalna platforma, by przełamać nieufność między plemionami, gdzie opowieści przepływają w sposób naturalny, przy ognisku, przy piwie, przy wspólnej pracy. Gdzie wszyscy uczymy się każdego dnia siebie nawzajem i możemy zweryfikować swoje wyobrażenia na temat grup nam do tej pory nieznanych. Zadać pytania, których byśmy nie zadali osobie obcej albo znanej nam z sytuacji zawodowej, z uczelni, z innych środowisk sformalizowanych. Ten dialog pomiędzy różnymi grupami to jest właśnie sól demokracji, to jest nasza szansa. Musimy tylko odpuścić sobie lęk i wyobrażenia, które mamy w głowie o tych dziwakach z grupy RPG. Bo dla kogoś my też jesteśmy takimi dziwakami.