Drugi października dwa tysiące szesnastego roku, czarny marsz. Sprawdzam rano prognozą pogody: zachmurzenie umiarkowane z możliwością przelotnych opadów, temperatura 18 st. C, wiatr.
Mam dziś zaplanowany spacer po najpiękniejszej łódzkiej ulicy, po Piotrkowskiej, na której spotkać można wszystkie style architektoniczne, jakie znajdują się w Łodzi. Jestem umówiony na rogu Mickiewicza i Piotrkowskiej przed Domem Handlowym „Central”, słynnym z doskonałego zaopatrzenia w latach 70-tych ubiegłego wieku, w Polsce i u wschodniego sąsiada. Mamy razem z dziewczynami i chłopakami iść na wspólny spacer, będziemy podziwiać piękno tej ulicy. O 14.00 wszyscy są na miejscu. O dziwo, przeważnie ubrani na czarno, jakby się poumawiali. Nastrój radosny, piknikowy. Przed wyruszeniem kilka osób przypomina cel, który nam przyświeca, bo to nie tylko oglądanie architektury. Mamy wypowiedzieć i wymaszerować sprzeciw: nie godzimy się na ograniczanie nam prawa do podejmowania decyzji zgodnych z własnym sumieniem. Nie godzimy się na traktowanie nas przedmiotowo, a chodzi o rozpatrywany przez nasz parlament społeczny projekt ustawy, zmieniający ustawę z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży oraz ustawę z dnia 6 czerwca 1997 r., Kodeks karny.
Proponowane zmiany drastycznie ograniczają prawo kobiet do samostanowienia i zakładają karanie karą więzienia za nieprzestrzeganie nowego prawa. Rozzłościło to polskie społeczeństwo do tego stopnia, że ludzie postanowili wyjść na ulice i w ten sposób wyrazić swój sprzeciw. Pewnie zostanie on zapisany na kartach historii jako czarny protest. Wokół mnie sporo znajomych twarzy, to członkowie KOD, są też kobiety z organizacji „Dziewuchy dziewuchom”. Nie podoba mi się ta nazwa, zaczepna, wbrew temu należą do niej bardzo sympatyczne panie. Wśród zgromadzonych spotykam Panią, która podczas jednego z organizowanych przez nas pikników koniecznie chciała zrobić sobie ze mną zdjęcie, Pani przyszła tu z córką. Dalej widzę Panią z administracji mieszkaniowej, też z córką. Dużo rodzin z dziećmi, dużo młodych kobiet, dużo mężczyzn, którzy przyszli wesprzeć panie. Muszę jeszcze wspomnieć o dwóch dziewczynach, stoją obok mnie, trochę rozmawiamy i widzę, że mają naklejone na bluzki czarne kartki z narysowaną powstańczą kotwicą, ale przerobioną na dzisiejszą okazję. Mnie też ktoś chce dać coś takiego. Podziękowałem, nie wziąłem, mówię dziewczynom, że dla mnie to święty znak Polski Walczącej i nie mogę patrzeć, jak jest używany do jakiś doraźnych celów. Wiecie co? One obie zdjęły te karteczki z komentarzem „robimy to dla pana”, powiedziałem „dziękuję”. Nie zrobiłyście tego, piękne Panie, dla mnie, a dla tych, co walczyli o naszą wolność i godność w szeregach Armii Krajowej.
Na przedzie kilkanaście motocykli MotoKodu wzbudza duże zainteresowanie, za nimi platforma obwieszona balonami, hasłami, a na niej dziewczyny machające przyjaźnie do przechodniów. Ruszamy, czarna rzeka zaczyna wypełniać jezdnię Piotrkowskiej, kierując się w stronę Placu Wolności. Mijamy od nr 141 do nr 153 odnowiony zespół pałaców i kamienic w stylu eklektycznym i secesyjnym, pałace: Kindermannów i Jarischów, kamienice: Schweikertów, Jarischów oraz firmy Krusche i Ender. Idąc dalej widzimy pod numerem 104 pałac barona Juliusza Heinzla von Hohenfeltz z 1882 r., neorenesansowy. Mija mnie dojrzała koleżanka z czasów studenckich, idzie z córką, zięciem i wnuczką, witamy się serdecznie. Niosę flagę KOD-u, powiewa wesoło na wietrze. Zaczyna padać… ale deszcz się rozmyślił i odłoży polewanie ulic i trawników do wieczora. Mijamy nr 100, Esplanadę, z 1909 r., secesja, a dalej Dom Handlowy Schmechela, nr 98. Płynie czarna rzeka, a nad nią chorągwie, polskie biało-czerwone, niebieskie z gwiazdami Unii Europejskiej i białe KOD-u. Wyglądają jak maszty żaglowców śródlądowych kołyszące się na wodzie. Pełno też tablic różnej wielkości, mają jak drogowskazy wytyczać kierunek, w którym musi iść nasz kraj, a kierunek ten to wolność obywateli, wolność nas, Polaków. Idziemy dalej mijając nr 86, kamienicę Petersilgego z 1896 r., z jedynym w Europie pomnikiem Gutenberga, wynalazcy druku. Po lewej stronie nr 77, pałac Goldfedera z 1891 r., neobarok. To tu na parterze były słynne „Siódemki”, klub studencki, do którego często zaglądałem w latach młodości. Chodziło się tu spotkać ze znajomymi, porozmawiać, posłuchać dobrego jazzu w gęstych kłębach dymu papierosowego przy szklaneczce wina.
Za Siódemkami w Pasażu Rubinsteina stoi kilkunastu „obrońców życia” ubranych na biało. Dla mało bystrego obserwatora właściwie nie do zauważenia. Niech stoją, nam nie przeszkadzają, a czarna rzeka płynie dalej. Mijamy nr 72, Hotel Grand, zaprojektowany przez Hilarego Majewskiego. Pierwotnie budynek mieścił fabrykę wyrobów wełnianych i bawełnianych Ludwika Meyera. Po raz pierwszy został przebudowany w 1887 na „dom gościnny” Hotel Grand. Na początku hotel miał oświetlenie gazowe, w roku 1906 zainstalowano oświetlenie elektryczne. Na ulicy jest wesoło i głośno, ludzie skandują hasła „Jarosław, kobiety zostaw, kup sobie klocki Lego i zaproś Antoniego”, „Jarosław, weź plastelinę i ulep z niej Krystynę” (pewnie mowa o posłance Pawłowicz). Hasła wzbudzają ogólną wesołość, słychać bębny i wuwuzele, czarny tłum faluje, kontrastując z szarością granitowych płyt jezdni i kolorowymi fasadami kamienic.
Mijamy kamienicę Roberta Schweikerta, z postaciami średniowiecznych mieszczan w fasadzie (to nr 56), a dalej zespół kamienic eklektycznych i secesyjnych na odcinku od Zielonej do Więckowskiego, m.in. Dom pod Kasztanami z 1870 r. Łódź to jedyne miasto, gdzie ulice zaczynają się od Piotrkowskiej. Po jednej stronie Zielona, a po drugiej Narutowicza, po jednej Więckowskiego, a po drugiej stronie Jaracza. Obok mnie uwijają się jak w ukropie dziewczyny kwestujące na rzecz KOD-u i „Dziewuch”. Na koniec okaże się, że zebrały pokaźną kwotę. Idziemy dalej, nr 29 to secesyjny Dom Bankowy Landaua z 1903 r. i jeszcze kamienica Scheiblera z 1881 r. i Dom Petersów z 1861 r. przy ul. Próchnika oraz kamienica z 1894 r. projektu Landego przy Rewolucji 1905 roku. Dochodzimy do rynku, nazwanego później Placem Wolności, z pomnikiem Tadeusza Kościuszki. To ośmiokąt z ulicami w czterech kierunkach, wskazujących strony świata.
Do najciekawszych obiektów w Rynku zaliczymy przede wszystkim Ratusz Nowomiejski, który powstał w latach 1826-27, wybudowany w stylu klasycystycznym, w którym obecnie mieści się Archiwum Państwowe. Warto dodać, że w Ratuszu łódzkim pioniersko zastosowano ozdoby wykonane z żelaza. Drugim niezwykle ciekawym gmachem jest kościół Świętego Ducha, dawny kościół luterański Św. Trójcy. Historia tego kościoła sięga roku 1828, jest on tylko o rok młodszy od Ratusza. W Rynku odnajdziemy jeszcze gmach Muzeum Archeologicznego, którego historia sięga 1850 r. Była tu wtedy Szkoła Realna. Pod placem znajduje się „Dętka”, zbliżony kształtem do torusa zbiornik na wodę. Zbiornik został wybudowany w 1926 roku według projektu Williama Heerleina Lindleya, a prace nad nim nadzorował Stefan Skrzywan. Gromadząca się w nim woda służyła do okresowego oczyszczania kanałów w centrum miasta.
Koniec marszu, rozchodzimy się do domów, dziękując za marsz, za towarzystwo. Było wspaniale, radośnie, ale i poważnie. Było kolorowo od wianków na głowach dziewczyn, ale było też czarno od ubrań manifestantów i od czarnych zakusów garstki oszołomów chcących wpędzić Polki i Polaków w mroki zacofania. Jak będzie trzeba, to wyjdzie nas nie 10 tysięcy, a miliony, nie igra się Narodem. Wracam ze znajomymi Piotrkowską gawędząc sobie o marszu, snując plany na przyszłość. Jestem zaproszony na kawę do pracowni przesympatycznych plastyków. Tak oto kończy się dzień protestu przeciw narzucaniu nam zniewalającego umysły i ciała systemu wartości, na który się nie godzimy.
___Ludomir Nowierski