Czym można przywitać Zbigniewa Hołdysa?
„Autobiografią” odśpiewaną przez trzy pokolenia.

I takie powitanie przygotowały gościowi na wejście fanki z KOD Pabianice, wprawiając go od progu w dobry nastrój, mimo psiej pogody, z którą musiał się zmierzyć jadąc w niedzielę spod Warszawy. Spotkanie poprowadził Janusz Nagiecki, który sam przyznał, że przygotowane wcześniej pytania na nic się zdały, bo Zbigniew Hołdys jest rozmówcą „nieprowadzalnym”, chodzącym własnymi drogami.

 

Jechałem na to spotkanie z większą nadzieją niż na inne, organizowane przez Latający Uniwersytet Demokracji, bo przecież zawsze więcej oczekuje się po kontrowersyjnym rozmówcy, nie owijającym w bawełnę, niż po polityku, który przytakuje, przymila się i zawsze pamięta o wyprasowaniu swoich zdań na sztywno, aby było mu w nich do twarzy przed kamerą. Był jeszcze jeden powód – najważniejszy – Zbigniew Hołdys potrafi włożyć kij w mrowisko i wywołać szum na wielką skalę, bo i jego bezkompromisowe opinie, i popularne profile w mediach społecznościowych mają moc broni masowego rażenia. Mówi i pisze w emocjach i jest emocjonalnie odbierany. Tak było, kiedy – jak przyznał – napisał „na wkurwie”, co myśli o nieporadności opozycji w obliczu pisowskiej demolki polskiego państwa. Właśnie wtedy „pojechał” bezlitośnie po Komitecie Obrony Demokracji, więc pewnie nie tylko ja wybierałem się wygarnąć mu, w jak wielkim błędzie pozostawał, radząc nam coś, co w regionie łódzkim KOD-u od prawie roku realizujemy. To w Pabianicach urodziła się idea najbardziej organicznej pracy u podstaw – wykładów dla rolników o zgubnych skutkach „ustawy rolnej”, to region łódzki KOD już od marca urządza debaty i spotkania w klubach dyskusyjnych, to tu co kilka dni odbywają się wykłady, spotkania, szkolenia. Gość w dom, pretensje na bok. Okazało się, że po pierwszej godzinie spotkania chęć wygarnięcia spłynęła chyba ze wszystkich, którzy z takim zamiarem przyszli. Czy sprawiły to jednoczące słowa preambuły Konstytucji RP, odtwarzane w wykonaniu Jerzego Radziwiłłowicza przed każdym pabianickim spotkaniem, czy przywołanie wspólnych doświadczeń młodości w PRL i hipnotyzujący ton tamtych wspomnień – w każdym razie napięcie opadło, a komentarze pod transmisją wideo, którą prowadziłem, stały się mniej zaczepne.

 

Zbigniew Hołdys prowadzi poprzez tematy, które nie dają mu spać. Rozwija logicznie wszystkie dygresje i zapamiętane anegdoty w opowieści, które potrafi skwitować morałem. Nie daje się zatrzymać, aż do brzegu, do którego płynie. Dziś uczą storytellingu przemądrzali marketingowcy, ale Hołdys – jak sam o sobie mówi – „prostak bez matury”, zdobył tę umiejętność poprzez uważną obserwację życia. Bo życie potrafi edukować tak skutecznie, że bez matury można zostać „rektorem” Akademii Sztuk Przepięknych, na której wykładali podczas Przystanku Woodstock najlepsi z najlepszych. Nie zdziwiło nikogo, kiedy muzyk zacytował manifest z najbardziej znanego przeboju Pink Floyd:
„We don’t need no education
We don’t need no thought control
No dark sarcasm in the classroom
Teachers leave them kids alone”

 

Ujmująca jest u Hołdysa otwartość i szacunek dla wszelkich odmienności: światopoglądowych, religijnych, o których potrafi mówić godzinami –  od pierwszych własnych wspomnień muzycznych dzwoniącego na mszę ministranta, poprzez rozmowy o stworzeniu świata z arcybiskupem Józefem Życińskim, aż do prawd i anegdot usłyszanych od rabina Michaela Schudricha oraz imama Abi Alego Assy.

 

Polityka i rozmowy o demokracji nie zdominowały wieczoru. Namawiany do zadeklarowania się po stronie KOD-u, Zbigniew Hołdys powiedział – „Nigdy żadna partia nie uzyskała mojego poparcia. Nigdy nie złożyłem też żadnej deklaracji, bo moja dusza jest wolna”. Przypomniał, że bez deklaracji i przynależności można popierać profesora Rzeplińskiego, Trybunał Konstytucyjny, Jurka Owsiaka. – „Popatrzcie, to są nasze filary, jak osiem filarów tej sali trzymających całość, aby się nie zawaliła. Niech każdy znajdzie sobie takich osiem filarów przyzwoitości.”

 

Hołdys potrafi mówić równie ciekawie o swoim psie Elvisie, który przebił już sławą Puzona – jamnika Jerzego Waldorfa, jak o trudnych tematach edukacji seksualnej młodzieży, narkotykach, kształtowaniu się charakterów nastolatków. Najmocniejszą częścią jego monologów było swoiste epitafium dla Marka Kotańskiego i jego wytrwałości w budowaniu MONAR-u, bo każde spotkanie z Markiem i jego podopiecznymi zostawiało ślad do końca życia. Pamiętam jego pielgrzymki po Polsce, po środki konieczne do przetrwania podopiecznym MONAR-u, spotkania w Łodzi i pomyślałem, że Kotański był takim filarem świata również dla mojego pokolenia.

 

Dziwne jak splata się w tych opowieściach historia różnych generacji – wtedy kiedy Hołdys toczył „dyskusje po świt” i wchodził do zbudowanego właśnie na tysiąclecie państwa polskiego liceum, ja się rodziłem. Kiedy mnie w liceum przyszpilił grudzień 1981, on komponował melodię do piosenki, której słowa „niecierpliwy w nas ciskał się duch” stały się naszym hymnem, choć przecież gdzie nam do martenowskich pieców i lat Radia Luxemburg. Szlifowaliśmy gryfy przy „Autobiografii”, przegranej na magnetofony Grundig dzięki Kaczkowskiemu z radiowej Trójki, wierząc, że to o nas śpiewają.
To było udane spotkanie. Było o nas.
Dzięki Panie Zbyszku, że przyjął Pan zaproszenie do Pabianic.

__Robert Szczerbaniak

Zapisz