”… cała sztuka z przyjaźnią polega na tym, żeby znaleźć ludzi lepszych od siebie, nie inteligentniejszych, nie bardziej cool, ale lepszych, serdeczniejszych i bardziej wybaczających, …”
Po co recenzować bestseler? Przecież wszędzie trąbią o takiej książce. Nie, po prostu nie mogę tego nie zrobić! Jak często zdarza się, że po przeczytaniu ponad 800 stron zaczynacie od nowa? Mnie już dawno to się nie przydarzyło. Ostatnia strona i ciągle mało; i takie uczucie, jakby nagle przerwano cudowny lot, stan nieważkości. Historia się zamknęła, poznałam koniec, nawet nie był szczególnie zaskakujący czy nadmiernie dramatyczny. Jednak w tej książce jest coś, co wciąga czytelnika, unosi i pochłania.
Oczywiście miałam też wrażenie, że autorka przesadziła, że tyle nieszczęścia nie może skumulować się w życiu jednej osoby. Jednak zaraz uświadomiłam sobie, iż ta powieść nie jest o nieszczęściu, lecz raczej o szczęściu, wspieraniu się, przyjaźni, miłości i człowieczeństwie, jako przeciwwadze dla zezwierzęcenia. Czy może więc być tyle dobra i szczęścia naraz? Jednak nie znajdziemy tu wcale nadmiaru ckliwości, czy wydumanych i nierealnych postaw. Jest dramat i pewna bezsilność wobec emocji drugiego człowieka, a raczej jego traumy, gdy nie zostaniemy dopuszczeni do świata jego cierpienia.
Główne postacie to artyści – malarz, architekt, aktor i oczywiście ten, wokół którego skupia się powieść – Jude – prawnik, który pewnie mógłby być kimś zupełnie innym. Wrażliwość przyjaciół, ich szczególne połączenie i wzajemne interakcje są niesamowicie ludzkie, zwykłe i niezwykłe jednocześnie. „… szybko nauczył się, że są trzy typy chłopaków: typ pierwszy potrafi wszcząć bójkę (to JB). Typ drugi nie włączy się do szarpaniny, ale też nie pobiegnie po pomoc (to Malcolm). Typ trzeci pomoże ci się wykaraskać (ten był najrzadszy, i to oczywiście był Willem).” Tak ich charakteryzuje Jude, a my widzimy, jak dojrzewają, wkraczają w świat, stają się bardziej świadomi… Jednak jak wszyscy bywają bezsilni, niepewni, nie na wszystko mają wpływ i nie zawsze wiedzą, co zrobić i powiedzieć. Nie ma tu więc miejsca na banalne i proste rozwiązania, bo trauma i rzeczywisty, indywidualny dramat łatwo znajduje pełne ukojenie, lecz raczej w innych powieściach.
Przez ten ocean zdarzeń, który jest trochę bez dokładnego czasu i zaczepienia w realnych datach, przenosi nas fala uczuć i obrazów. Niektóre sceny są wręcz jak namalowane,
a autorka i tłumaczka opisują je sugestywnie i plastycznie, z wielką delikatnością i prostotą. Nawet w bardzo trudnych, emocjonalnych i brutalnych scenach starają się zachować tę subtelność. Płynięcie, meandrowanie poprzez czas, osoby, wydarzenia i myśli jest niesamowite… I ciągle nie ma się dosyć… I chce się sięgnąć głębiej… To właśnie chyba tak myśli, wspomnienia, rozmowy wypełniają siebie i nasz czas.
Ktoś powiedział, że tu piątym bohaterem jest również Nowy Jork. Nie, nie miałam, aż takiego wrażenia, lecz nie wyobrażam sobie innego miejsca akcji niż właśnie to miasto, a głównie Manhattan. To miejsce anonimowe, które daje całe mnóstwo szans i jest doskonałą kryjówką. Jeśli uświadomicie sobie, że na tej wyspie mieszka 1,6 miliona ludzi to zakręci się w głowie. Pewnie też, gdy pomyśli się skalą wielkości Stanów Zjednoczonych, nagle wszystko co złe i dobre staje się prawdopodobne.
I jeszcze jeden smaczek… Okładka polskiego wydania… jest C U D O W N A. doskonale oddaje klimat i przesłanie książki, ten dziwny spokój, który budzi niepokój, jak złapany i wstrzymany czas. Nie bójcie się więc ośmiuset stron, ceny (ebook jest sporo tańszy) i miana bestselleru – dajcie przyciągnąć się tej niesamowitej okładce, bo pod nią spotkacie niezwykły świat.
___Małgola Staroń