Wierz mi, historia powtarza się w regularnych odstępach. Ale jeśli idzie o machinacje i politykę, to wcale się nie powtarza… jest jedna i ta sama od tysiącleci.
Po Czerwonego kapitana sięgnąłem z dwóch powodów. Pierwszym była jesienna depresja, która jak zwykle pociągnęła mnie w stronę lżejszego formatu, a kryminał, tak mi się do tej pory wydawało, nadaje się do tego najlepiej. Drugim – ciekawość, bo z literaturą słowacką nie spotykałem się zbyt często, co wobec polityki naszych wydawców oraz wszechobecnej fascynacji kulturą tzw. Zachodu nie jest niczym dziwnym. Od razu powiem, że nie rozczarowałem się. Ale o tym trochę dalej…
Teraz słów kilka o autorze. Kilka, bo o Dominiku Dánie nie wiadomo prawie nic. Autor 21 (sic!) książek starannie ukrywa swą twarz przed czytelnikami. Wiadomo tylko, że jest policjantem i inspiruje się własnymi doświadczeniami z pracy śledczej. A to już asumpt do sięgnięcia po jego powieści.
Czerwony kapitan zaczyna się klasycznie. Od trupa. Ponieważ zgodnie z regułami trup powinien być nietypowy, ten właśnie taki jest. Ma w głowie gwóźdź. Główny bohater, śledczy Richard Krauz ze słowackiej policji wraz ze swą ekipą prowadzi dochodzenie wartko, z niespodziewanymi zwrotami akcji i swoimi osobistymi problemami w tle. Wszystko aromatyzowane dodatkowo czarnym, ironicznym humorem oraz sensacją w stylu Dana Browna. Słowem nihil novi sub sole! O czym tu zachęcająco pisać?
Jest o czym! Po przeczytaniu Czerwonego kapitana, a właściwie już w trakcie czytania, uświadomiłem sobie, że kryminalność powieści jest pretekstem do pokazania określonej precyzyjnie rzeczywistości czasu przemian ustrojowych przełomu wieków na Słowacji. Tło jest w pierwszym planie, czyli paradoks Dominika Dána. Akcja książki toczy się w 1992 roku, dwa lata po tym, jak została rozwiązana czechosłowacka służba bezpieczeństwa, nazywana na Słowacji Štátna bezpečnosť w skrócie ŠtB. Krauz i jego koledzy spotykają tu jej ofiary oraz ich katów, a czytelnik z przerażeniem przygląda się metodom pracy ŠtB, jej relacjom z bratnimi służbami, w tym i polską SB, rzeczywistym skutkom weryfikacji funkcjonariuszy… Tortury, porwania, szantaże… Wszystko bez pardonu i z całą bezwzględnością… Świat, który trwale utkwił w umysłach Słowaków, nie potrafiących już zaufać policji nowego, młodego państwa, widzących w nich spadkobierców starego reżimu. I w tym myśleniu coś jest na rzeczy. Wszak część z dawnych bezpieczniaków znalazła swoje miejsce w nowych służbach. W środowisku Krauza także. Jakieś paralele?
Wspomniałem, że Dominik Dán jest autorem dwudziestu jeden książek. Cztery z nich zostały wydane w Polsce. Oprócz Czerwonego kapitana jest to jeszcze Grzech nasz codzienny, Noc ciemnych kłamstw oraz Zapisane na skórze. Wszystkie z tymi samymi bohaterami i we wszystkich mamy do czynienia z czymś, co nazwałem tu paradoksem Dominika Dána. Zobaczyłem oczywiście w specyficznych przestrzeniach Słowację bardzo skomplikowaną społecznie, ze swoistymi problemami i swoistą, splątaną światopoglądowo rzeczywistością. Z dwudziestowieczną historią podobną do naszej, ale z jej skutkami częstokroć całkiem innymi. Zobaczyłem zderzenie codzienności z oceną nazizmu, poruszający obraz relacji zwykłego człowieka z kościołem katolickim, szokujący widok skutków sowieckiej indoktrynacji, zjawiska towarzyszące kampanii wyborczej, powstawanie nowych warstw społecznych i ich status, środowisko blokowisk, które symbolicznie ilustruje komunistyczną degradację umysłów…
Trudno zliczyć, ile komparacji pojawiło się w moich myślach podczas czytania…
Jeśli Słowacja kojarzy się komuś wyłącznie z nartostradami i aquaparkami, to warto w jesienne wieczory sięgnąć po książki Dominika Dána. Wszak to przecież klasyczny kryminał.
post scriptum
Filmu Czerwony kapitan z Maciejem Stuhrem nie widziałem i po przeczytaniu książki chyba nie obejrzę. Po co psuć sobie wyobraźnię?
___Piotr Staroń
***
Czerwony kapitan, tłum. Antoni Jeżycki,
wyd. Media Rodzina, 2014.