No i nas ochrzcili! Jestem oczywiście zupełnie pewien, że nie było to wydarzenie na miarę współczesnego chrztu dziecięcia, a raczej coś na podobieństwo prób obcinania kołtuna obywatelom w osiemnastowiecznej „rzeczypospolitej”. A więc pod przymusem, bez jakiejkolwiek świadomości golącego skołtuniony łeb, ale także i włosów pozbawianego, oraz przy niezrozumieniu wszelkich efektów ubocznych. Tymi efektami okazały się nowe prawa, pozwalające na „trzymanie za twarz” poddanych, jeszcze mocniej i bezwzględniej, niż miało to miejsce za „bogów dotychczasowych”. Implantowany (miejscowo na razie) Odkupiciel miał wszelkie cechy łagodnego i sprawiedliwego ojca (można by powiedzieć: taki opiekun spolegliwy), który jednak jest nieubłagany i nieprzejednany w kwestiach wszelkich odstępstw od obowiązującej doktryny. Oczywiście zasady ustalali ci, którzy powołali się do ich stanowienia twierdząc, że zostali wybrani, czyli najzwyczajniejszy UKŁAD.
W imię Zbawiciela, oraz jako pomazańcy boży, wodzowie duchowi, ale i ci rzeczowi, dopuszczali się każdej podłości, której efektem była jeszcze większa władza w ich łapach i powiększenie znaczenia własnej osoby, a także rodu. Najprzebieglejsi rzeźnicy, często dewianci (tu powołuję się oczywiście na osiągnięcia współczesnej mi psychologii i psychiatrii) wyrzynali całe plemiona, aby zająć ziemie przez nich uprawiane, lub by wykorzystywać ich do niewolniczej pracy.

Wiem! Oczywiście wiem i zdaję sobie sprawę z faktu, że ten fenomen sprawowania rządów jest niezmienny i prawie niczym się nie różni od tego, co otacza nas współcześnie. Tyle tylko, że nazewnictwo i środki przymusu się zmieniły. Są bardziej „podkute” wiedzą o homo sapiens, przez to łatwiej strawne, ale i bardziej trujące. Wrócę jeszcze w przyszłości do tych rozważań, bo nie da się zrozumieć świata bez przeanalizowania tego, co go napędza i co nim rządzi.
Tak więc sprawni zabójcy i okrutnicy, z klechą (uwaga: specjalnie używam tu tego pejoratywnego w odbiorze określenia, bo któż godny mógłby się zdecydować na tego rodzaju wyprawy) w zespole, jako tym, który uwierzytelnia wszelkie działania, wobec tych od nas potężniejszych, zaczęli rozszerzać swoją własność, czyli przyszłe państwo. Chętnych do zasiadania na najwyższym stołku było wielu i już nasz pierwszy koronowany okrutnik wsławił się nie tylko uzyskaniem korony królewskiej, ale także sprawnym usuwaniem konkurencji. Własnego brata potrafił oślepić i dla zupełnej pewności więzić w lochu pod swoją sypialnią, chcąc zapewne mieć pewność, że wystraszy tym innych pretendentów do zaszczytów. Jednak ci, którzy wsparli Bolka w jego działaniach nie uczynili tego z dobroci serca, czy uznania zasług. Zakładali najpewniej, że w chwili gdy brudna robota zostanie wykonana rękoma słabego w „pijarze”, ale sprawnego w podbojach okrutnika, wówczas na mocy praw boskich, reprezentowanych przez urząd papieski, oraz cesarski, odbierze się to, co już zagarnięte i ochrzczone. Ale stare porzekadło moich współplemieńców mówi jasno, że „kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera” i oczywiście większość planów (wielkich tamtego świata) wzięła w łeb.
Gdy się dzisiaj zastanawiam nad czasami ustanawiania się dynastii Piastów i przyglądam się trudnym początkom mojego państwa, to dochodzę do wniosku, że nasze dzisiaj nie różni się tak bardzo od pomysłów rozgoszczonych w wiekach średnich. „Pijar” mamy z pewnością dużo lepszy, ale założenia i ci, którzy wcielają je w życie, jakby tacy sami. No, może mniej złota (mam tu na myśli berła, korony, czy trony), ale z pewnością więcej szminki i wiedzy na temat psychologii i sposobów jej wykorzystania do ubezwłasnowolnienia innych. Dzisiaj nie wystarczy byśmy się bali rządzących. Dzisiaj mamy im ufać, kochać ich i ich pomysły, które mają nas uczynić szczęśliwszymi. W efekcie końcowym i tak tyramy (jak zwykle) na naszych „wodzów i przewodników duchowych”. Ciągle jesteśmy (jeśli się mylę, to proszę odezwijcie się z krytycznym komentarzem) w tym samym miejscu.

___Mirosław Kałuża
(rys: Jakub Wiejacki)