___
Elżbieta Sokołowska

Samorządowa Instytucja Kultury KASZTELANIA to – jak mówi wójt Krzysztof Słonina – „najmłodszy zabytek” w gminie Kije (woj. świętokrzyskie).

Tam właśnie wybraliśmy się jako Latający Uniwersytet Demokracji (w skrócie LUD) w minioną niedzielę, za sprawą Adama Ochwanowskiego, doradcy marszałka woj. świętokrzyskiego, zaproszeni na spotkanie z mieszkańcami gminy. Prowadziła je oczywiście niezawodna Gabrysia Sławińska, a prelegentami byli nasi koledzy (w kolejności alfabetycznej): dr Grzegorz Surkont, mec. Jarosław Szczepaniak i Beata Zielińska. Jak wszyscy podkreślali, frekwencja była zaskakująco liczna, ponieważ przybyło kilkadziesiąt osób i sala była pełna zainteresowanych słuchaczy.

Jako pierwszy wystąpił nasz mecenas, który mówił oczywiście o skutkach i zagrożeniach, jakie pociąga za sobą wprowadzona przeszło półtora roku temu w życie nowa ustawa o obrocie ziemią rolną i lasami. Jak wiadomo, niektóre jej przepisy są niekonstytucyjne, m.in. ograniczają wolności obywatelskie (wprowadzając np. dziesięcioletnie przywiązanie do ziemi nabywców gruntów rolnych, czy uniemożliwiając rolnikom swobodne dysponowanie swoją własnością poprzez ograniczenie zapisów testamentowych do najbliższych krewnych, z wyłączeniem m.in. synowych, zięciów, teściów, czy osób z którymi osoba sporządzająca testament pozostaje w konkubinacie).

– To bardzo trudna ustawa, bo nawet prawnicy mają problemy z interpretacją wielu jej zapisów, szczególnie że dotychczas ukazał się do niej tylko jeden komentarz – podkreślał Jarek Szczepaniak.

Podczas dyskusji, jaka się wywiązała po jego wystąpieniu, znalazł się jednak jeden optymista. Ryszard Lewandowski, odnosząc się do przepisu stanowiącego, iż nabycie nieruchomości rolnej nie może doprowadzić do tego, że gospodarstwo rodzinne będzie miało więcej niż 300 ha, uznał, że konkubinat dwojga rolników indywidualnych, nie posiadających przecież wspólnoty majątkowej, oznacza iż każdy z partnerów ma prawo do uprawiania własnych 300 ha, a więc w praktyce mogą mieć ich 600…

Beata Zielińska, prawnuczka Bolesława Chomicza, założyciela Ochotniczych Straży Pożarnych i sama czynna strażaczka, mówiła o historii i dniu dzisiejszym OSP, które określiła jako „serce samorządów i oddolnych inicjatyw”, przede wszystkim zaś o tym, że w tym roku ich sytuacja pogorszyła się, co ma związek z faktem, iż z uwagi na ich majątek i ogromną w skali kraju rzeszę ludzi stanowią one łakomy kąsek dla rządzących. W wyniku podpisanej w czerwcu nowelizacji ustawy przeciwpożarowej, strażacy zostali pozbawieni możliwości dysponowania pieniędzmi, które dotychczas otrzymywali m.in. od firm ubezpieczeniowych.

– Obecnie, w jej myśl, z partnerów powinni stać się posłusznymi wykonawcami przydzielonych zadań, np. przeciwdziałania terroryzmowi, bo pieniądze w całości otrzymuje Państwowa Straż Pożarna, która będzie decydować o pieniądzach dla OSP – mówiła Beata. – Już widzimy pierwsze tego efekty. W tym roku zorganizowano tylko cztery wyjazdy szkoleniowo-wypoczynkowe dla 877 najmłodszych strażaków, podczas gdy w latach 2012-2016 było ich znacznie więcej, bo po ok. 4 tysiące. Poza tym niepokojące są sygnały o tym, że należy ograniczyć wydatki na zakup sprzętu dla ochotników, ponieważ taki np. wóz bojowy, zdaniem niektórych, na wsi się marnuje, rzadko wyjeżdżając na akcję ratowniczą. Dzisiaj dręczy mnie pytanie, co się stanie z tymi strażnicami, których ochotnicy nie będą w stanie utrzymać, a pieniędzy od samorządów nie wystarczy?

Na koniec o aktualnej sytuacji w ochronie zdrowia poinformował zgromadzonych dr Grzegorz Surkont. Mówił m.in. o strajku rezydentów, stale pogarszającej się sytuacji finansowej, a także o nowej sieci szpitali i braku w naszym kraju skutecznego systemu opieki zdrowotnej oraz o konsekwencjach, jakie poniosą pacjenci.

– Wszyscy widzimy, że jest źle. Ale z mojego lekarskiego punktu widzenia jest jeszcze gorzej, niż większość z państwa myśli – stwierdził dr Surkont.
– Problem polega na tym, że z każdym rokiem będzie jeszcze gorzej, bo to jest równia pochyła. Winna jest temu polityka, bo w ochronie zdrowia jest mnóstwo polityki. Kiedy my, specjaliści, jeździmy z wykładami, w których wykorzystujemy przezrocza, na początku i na końcu prezentacji wyświetlamy ten sam slajd: UWOLNIĆ ZDROWIE OD POLITYKÓW. Dzisiaj placówki opieki zdrowotnej to, podobnie jak ładnie to ujęła moja poprzedniczka mówiąc o OSP, łakomy kąsek. Nie mamy systemu, więc są to fajne miejsca, które można obsadzić swoimi kolegami. Oni z różnych przetargów będą czerpać bardzo dobry dochód, a że nikogo się nie rozlicza z efektów, wiadomo, że i tak będą kiepskie. My jako pacjenci jesteśmy oszukiwani. Kiedy ubezpieczamy samochód, dom, czy ciągnik, wiemy, co to ubezpieczenie obejmuje. Natomiast opłacając tzw. składkę zdrowotną nikt z nas nie wie, na co może liczyć w przypadku choroby. Politycy nie chcą nam powiedzieć, bo wtedy moglibyśmy ich z tego rozliczyć. Wolą więc mówić: należy wam się wszystko. Tylko nie wiadomo, na jakim poziomie. I to jest taka mętna woda, ulubione środowisko polityków. Słysząc narzekania, zawsze bowiem mogą na kogoś zrzucić winę: na lekarzy, na NFZ, na pielęgniarki, na pogodę. A winien jest brak systemu, czyli tzw. koszyka świadczeń. I tego powinniśmy się dopominać. Kiedy za pacjentem będą szły pieniądze z NFZ, przychodnie i szpitale będą o nas dbały, a dzisiaj, szczególnie w przypadku ciężkiej choroby, jesteśmy dla nich tylko kłopotem. Dla mnie, jako pacjenta, najważniejsza jest jakość usług, a ona stale się pogarsza, bo nie ma na to pieniędzy. I przede wszystkim w tej sprawie protestowali rezydenci, żądając zwiększenia nakładów do wysokości przynajmniej 6,8 PKB (czyli produktu krajowego brutto).

Interesująca dyskusja trwała blisko godzinę i padło wiele pytań. M.in.: dlaczego tak się u nas dzieje? O co chodzi z tą siecią szpitali? Czy celem tej ustawy nie była tylko likwidacja zadłużonych placówek kosztem pacjentów?

Doktor odpowiadał, wyjaśniał, tłumaczył i podawał liczne przykłady. Jego zdaniem, konieczna jest szeroka dyskusja na ten temat, z udziałem specjalistów od organizacji ochrony zdrowia, lekarzy i pacjentów. Ponieważ zrobiło się późno, oficjalna część spotkania została zakończona, ale dalej toczyła się w kuluarach, na stojąco, przy kawie i ciasteczkach.
W domu byliśmy ok. godz. 22.30.

ZOBACZ TAKŻE RELACJĘ KOD ŚWIĘTOKRZYSKIE >>>

Zdjęcia: Beata Zielińska