Sztuka obroni się sama… Hasło tyle piękne, co od zawsze zagrożone ideologizacją. Wszak mecenas wszystko może. Nawet narzucenie sposobu widzenia świata nie wydaje się skomplikowane. A we współczesnej historii Polski już tak było, że część artystów z czystej miłości do władzy lub chęci przypodobania się jej, czy z prostej konieczności egzystencjalnej prowadziła swe działania drogą określoną przez doktrynę społeczno-polityczną.
Na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego wieku wszczepiono do polskiej sztuki komunistyczny socrealizm, przywleczony przez partyjną brać z sowieckiego wschodu. Prostacki intelektualnie, nakierowany na masowego odbiorcę, wsparty agresywną propagandą nowy kierunek w sztuce miał za zadanie krzewić socjalistyczne idee. Schemat typowych zachowań, wskazywanie wspólnego wroga ustroju, narzucanie jedynie słusznych postaw oraz wzorca osobowego, pochwała swoich, a wulgaryzowanie przeciwników, odwoływanie się do dni historycznej chwały narodu, obrazowanie jak najbardziej zbliżone do potocznego i masowego widzenia świata, mitologizowanie przywódców… Uff… Wystarczy… Socrealizmowi nie oparła się żadna dziedzina sztuki. Począwszy od tych opisowych, jak literatura i film, na muzyce kończąc. Kantata o Bierucie L. Lewina, Uczta Baltazara T. Brezy zaadaptowana do potrzeb kina przez J. Passendorfera i J. Zarzyckiego czy masowe pieśni w stylu Na lewo most, na prawo most to smutne oblicze polskiego socrealizmu. Nadęte, bezkompromisowe i płaskie zarazem. Ale też niebezpieczne, bo pod prostotą skrywające pogardę do wolności człowieka, jako jednostki oraz ograniczające swobodę wypowiedzi do wyłącznie poprawnych doktrynalnie.
Czy masowa koncepcja narzucania i realizowania ideologii władzy poprzez sztukę ma jakieś szanse w środku Europy XXI wieku? Jaskółki dobrej zmiany pokazują, że coś może być na rzeczy.
Oto skądinąd dobry poeta J. M. Rymkiewicz, już w 2010 roku publikuje wiersz pod tytułem Do Jarosława Kaczyńskiego, gdzie pisze między innymi:
Ojczyzna jest w potrzebie – to znaczy: łajdacy / Znów wzięli się do swojej odwiecznej tu pracy/… i dalej To co nas podzieliło – to się już nie sklei / Nie można oddać Polski w ręce jej złodziei / Którzy chcą ją nam ukraść i odsprzedać światu / Jarosławie! Pan jeszcze coś jest winien Bratu!…
To zapowiedź wprzęgania sztuki w politykę, zalążek retoryki i tzw. dobrej zmiany, która rozkwitła i rozwija się dziś, gdy władza przestała być opozycją. Oto minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, poseł wybrany z Łodzi P. Gliński, korzystając ze swoich uprawnień państwowego mecenasa sztuki dokonuje przeglądu teatrów pod pozorem wartości ich artystycznych dokonań oraz autorytarnie ocenia estetykę i moralny przekaz samych przedstawień. Oto telewizja publiczna i Polska Grupa Energetyczna wycofują się ze sponsorowania festiwalu filmowego Dwa Brzegi, bo jego dyrektor artystyczna G. Torbicka ośmieliła się mieć inne zdanie. Oto reszcie film fabularny o katastrofie w Smoleńsku, który z pomocą władz oświatowych i lokalnych polityków wchodzi do kanonu lektur obowiązkowych młodzieży szkolnej.
Nie miejmy złudzeń. To, co się teraz dzieje, nie osiągnie takiej dominacji jak socrealizm ponad pół wieku temu. Ale posiada wiele jego cech i z tego powodu ograniczy wolność artystów oraz swobodę wyboru odbiorców sztuki, którym dodatkowo narzucać będzie mainstreamowy światopogląd, jako ten jedynie prawy i sprawiedliwy. Ponieważ czerpie siłę z medialnych narzędzi, które posiada oraz z pozycji państwowego sponsora, jego wpływ na kształtowanie umysłów może być większy niż nam się zdaje.
Sztuka obroni się sama, gdy pisrealizm nadchodzi?
___Piotr Staroń