felietony_kod

janusz

Ja jestem taki trochę „ni pies ni wydra”, ale bardzo mi z tym wygodnie, że nie jestem inteligent – per saldo, bo nie muszę brać tytułu z dobrodziejstwem inwentarza. Co prawda, ten tytuł bardzo mi zawsze imponował i nadal imponuje, ale mam w lędźwiach tyle proletariackiego potu, żeby w odpowiednim momencie mieć margines.

Po co o tym piszę…? Ano po to, żeby nawiązać do tej tragicznej sprawy „teczek” Lecha Wałęsy i ciągłego w sprawie babrania.

Wokół tego „wydarzenia” taki podział – wśród komentatorów i recenzentów – się zrobił, że ci, co Go zdecydowanie bronią, reprezentują różny skład społeczny; podobnie jest też z tymi, którzy go potępiają i krytykują. Jest jednak jeszcze trzecia grupa – mianowicie tacy, którzy twierdzą, że prawda jest najważniejsza. I wedle mojego oglądu składa się ona jedynie z zadeklarowanych inteligentów. Mógłbym tu wysypać całą masę nazwisk i twarzy „przetrzepanych” ostatnio przez różne telewizje – od Ryszarda Bugaja i Pawła Śpiewaka przez Piotra Andrzejewskiego i Łukasza Kamińskiego, aż po Mariana Piłkę. Tak się składa, że ten ostatni – były opozycjonista i zadeklarowany inteligent – taką deklarację właśnie w TVN24 w programie „Fakty po faktach” złożył. Że prawda jest najważniejsza!

Aż mi w uszach dźwięczy ten komunał, że: „Prawda was wyzwoli” i zaraz wraca do mnie myśl mojego ukochanego księdza profesora Józefa Tischnera, który lansował koncepcję trzech prawd. Moja ulubiona to: „Gówno prawda”! I tu kolejny raz przydaje mi się moja nieokreśloność, bo się bezceremonialnie odwracam od empirystów greckich i kartezjańskiego racjonalizmu i ruszam w objęcia św. Tomasza z Akwinu – bo cała sprawa ma dla mnie przede wszystkim sens aksjologiczny. I wybieram: „Zachowaj się przyzwoicie” zamiast: „Zgodnie z prawdą”.

12784362_10204597207970644_1494222187_n

Bo kiedy wyobrażę sobie, że mógłbym cofnąć się do II wojny światowej i znaleźć się – wraz z rodziną – na jakiejś zamojskiej wsi jako „średni” gospodarz rolny i ukrywać przed hitlerowcami żydowskie dzieci; i kiedy w trakcie prawdopodobnej pacyfikacji oficer „SS” spytałby mnie, czy ukrywam jakichś Żydów, to z całego serca chciałbym mu krzyknąć: „Nie!” Nie wiem dczy bym to zrobił, czy starczyłoby mi sił i odwagi, ale bardzo bym chciał, żeby tak było. „NIE!” – w tym kłamstwie, a nie w prawdzie upatrywałbym zbawienia dla swojej duszy i swoje człowieczeństwo.

Więc proszę mi tu panowie inteligenci nie p…ć, że prawda nas wyzwoli!

 

***

Opatrzność, kiedy nam chce podkręcić radość z prezentu, robi czasami tak, że wcześniej próbuje pognębić nas „porażką”

Kiedy w sobotę, w okolicach godziny 13. podjechaliśmy z przyjaciółmi z KOD-u pod Stadion Narodowy w Warszawie, miałem wrażenie, że „moc” całkiem nas opuściła. Niebieskie do tej pory niebo zmieniło się w burą płachtę, mleczna zupa zamazała nam świat i odebrała ostrość, a rozrzucone po rozległym parkingu autobusy sprawiały wrażenie zapomnianych barakowozów. Do tego wszystkiego kręcące się po zakamarkach betonowego placu grupki ludzi, zdawały się być całkiem nieważne. Czułem się żałośnie i trochę tak, jakby mnie ktoś gołego porzucił na lodowej krze.

I stał się cud…! Mleczna zawiesina zaczęła gwałtownie znikać, a słońce odsłoniło rzekę ludzi oblepionych transparentami, chorągiewkami, banerami i Bóg wie czym jeszcze. Okazało się, że to krakowska forpoczta KOD-erów, do której z przeróżnych stron i zakamarków dołączały strumienie z innych regionów Polski. Wyglądało to jak nagłe skupienie dopływów wielkiej rzeki; i kiedy my – KOD-owicze z Łodzi – dołączyliśmy do jej głównego nurtu, to była już Amazonka ludzkich głów, serc, emocji, okrzyków i uniesień.

Niezwykły fragment ważnej historii mojego kraju, w którym brałem udział.

To mi zostanie do końca życia.

___Janusz Nagiecki