___
Mirek Michalski
Kilka dni temu Jurek Friedrich zadzwonił z propozycją nie do odrzucenia.
„Wiesz – mówi – w piątek 3 marca jest spotkanie z Sewerynem Blumsztajnem. To akurat dzień urodzin Jacka Kuronia. Oni się doskonale znali. Może to jakoś uczcimy?”
No oczywiście!!! Koniecznie. W moim życiu Jacek Kuroń był postacią wyjątkową. Znałem go tylko z doniesień prasowych, w okna telewizora, jego telewizyjnych pogadanek. Człowiek z piękną historią, który i nam wspólną rzeczywistość dzielnie tworzył, postać wyjątkowa, ze świecznika. A zawsze jak brat łata. Nigdy nie poznany, bliski człowiek. Nieśmiertelna dżinsowa koszula, nieodłączny termos z „czajem” (smoliście mocna herbata, którą nauczył się pić w więzieniu). A spędził tam sporo czasu. Nie interesowali mnie politycy.
Zaciekawił mnie Jacek Kuroń. On, człowiek, który mówił do mnie, nie do obywatela, do mojej wrażliwości, nie do wyborcy, do nas, nie do nieokreślonego zbioru pod nazwą społeczeństwo. Tu jest właśnie magia jego kontaktu z ludźmi. Mówił do każdego z nas z osobna, choćby siedział na przeciw tysięcy ludzi. Jacek Kuroń kochał ludzi. I to miłością szczerą, bezinteresowną, często niedocenianą.
Obecna władza stara się, żebyśmy zapomnieli kto to Jacek Kuroń. Historia pisana na miarę (ale co to jest za miara? Mizerota Panie, mizerota) milczy o Kuroniu. Jak i o Wałęsie, Geremku a mazowieckie to już będzie tylko województwo i te pola i łąki nad Wisłą.
Uczciliśmy dziś urodziny Jacka Kuronia. I będziemy czcili. Podłej zmianie wbrew.
zdjęcia: Ewa Barańska, Mirek Michalski