„Gazeta Polska” proklamowała dzień, w którym piszę ten tekst (13 marca) „Europejskim Dniem Donosiciela”. Nie kryję satysfakcji, że dzięki temu i ja, autor tych tekstów, czuję się dowartościowany, podobnie jak górnicy, nauczyciele i krwiodawcy, od lat mający w kalendarzu „swój dzień”.
Jako że jestem z tego pokolenia, które od młodości wdrażane było do czczenia rozmaitych świąt czynem, postanowiłem ten dzień uczcić kolejnym „donosem”, tak jak to obiecałem w moim ostatnim tekście:
„Obiecuję, że zrobię wszystko, aby w tym wydarzeniu uczestniczyć i poinformuję o jego przebiegu w kolejnym „donosie”. Nawet, jeżeli organizatorzy mnie do udziału w nim nie zakwalifikują, podejmę próbę wejścia tam w ramach uprawnień przedstawiciela mediów – cóż z tego, że obywatelskich!”
Jednak zanim doniosę o tym co oglądały oczy moje i wysłuchiwały uszy moje podczas pobytu na wojewódzkiej debacie oświatowej, która odbyła się w Łodzi w poniedziałek, 11 kwietnia, w siedzibie Wydziału Prawa i Administracji UŁ, muszę cofnąć się do etapu procedury zapisów na tę debatę. Zapisy ruszyły w środę rano – niezwłocznie wypełniłem odnośny formularz zamieszczony na specjalnie uruchomionej stronie internetowej i kliknąłem prostokącik „Zgłoś”. Jako że na podany adres mojej poczty elektronicznej nie otrzymałem od organizatorów żadnej informacji – ani akceptacji ani odrzucenia mojego zgłoszenia – pewny siebie udałem się w poniedziałek, z odpowiednim wyprzedzeniem przed „godziną zero”, do kompleksu gmachów „paragrafu” na debatę. I co się okazało? Że nie ma mnie na liście uczestników debaty. Panienka z recepcji (z wynajętej ekipy do obsługi wydarzenia, zapewne studentka) na moje stanowcze twierdzenia, że wszak posłałem moje zgłoszenia jeszcze w środę, bardzo mnie przepraszała i kazały po prostu dopisać się do listy, wręczając przydziałową teczkę z gustownym długopisem. W ten prosty sposób stałem się legalnym uczestnikiem spotkania.
Z sytuacji tej wysnułem następujący wniosek: nie doceniłem kierownictwa i urzędników MEN, przypisując im stosowanie jakiegoś tajnego klucza selekcji chętnych do debatowania. Im tak naprawdę było i jest wszystko jedno kto tam przyjdzie, nawet to o czym będzie chciał tam mówić.
Ważne aby w ogóle w debacie uczestniczyła odpowiednio duża liczba osób! Jak w futbolowej lidze – wynik, nie jakoś gry, idzie w świat! Że, najprawdopodobniej, tak i w tym przypadku jest świadczą przedłużane do ostatniej chwili okresy rejestracji. Na łódzką debatę komunikat „Koniec zapisów” pojawił się dopiero w niedzielę ok. godz. 18-ej. Do wyjątków należy sytuacja, jaką obserwuję z zapisami na debatę krakowską, na którą już dziś ogłoszono, że „Brak miejsc” – choć planowana jest ona dopiero na wtorek, 19 kwietnia. Ciekawe, czy wynajęto tam za małą salę? Bo na łódzkiej debacie w Ali Fioletowej, mimo radosnego komunikatu MEN, że uczestniczyło w niej „około 320 osób” było jeszcze bardzo dużo wolnych miejsc.
O przebiegu łódzkiej debaty mogę na wstępie powiedzieć to, że jej formalny organizator – Wojewoda Łódzki Zbigniew Rau (w zaproszeniach było napisane: :„ Debata organizowana jest przez Wojewodę Łódzkiego we współpracy z Ministrem Edukacji Narodowej i Łódzkim Kuratorem Oświaty”) nie czynił „honorów domu” i nawet nie zastąpił go wicewojewoda. Reprezentował go jedynie urzędnik w randze dyrektora generalnego Urzędu Wojewódzkiego, który towarzyszył za stołem prezydialnym wiceministrowi edukacji panu Maciejowi Kopciowi (byłemu Zachodniopomorskiemu Kuratorowi Oświaty z czasów ministra Giertycha) i nowemu Łódzkiemu Kuratorowi Oświaty panu Grzegorzowi Wierzchowskiemu (byłemu dyrektorowi podstawówki w Karsznicach, a ostatnio nauczycielowi w zduńskowolskim gimnazjum ). Obaj panowie to historycy z wykształcenia, ale przewodzili debacie o bezpieczeństwie w szkołach, który to temat narzuciło MEN debacie łódzkiej. W ogóle to więcej osób „z urzędu” występujących z za stołu prezydialnego (à propos – czy widział ktoś prawdziwą debatę w amfiteatralnej auli uniwersyteckiej?) miało, delikatnie rzecz określając, niezbyt do jej tematu przystające obszary codziennej aktywności.
Wygłaszająca wprowadzenie do debaty, zatytułowane „Jak zapewnić uczniom bezpieczeństwo w szkole?” pani Agnieszka Zielińska na co dzień pracuje w MEN na stanowisku naczelnika Wydziału Wspierania Zarządzania w Departamencie Funduszy Strukturalnych! Podobnie było za stołem prezydialnym II panelu, prowadzonego na temat „Bariery w realizacji wychowawczo-profilaktycznej funkcji szkoły – jak je pokonać?”, gdzie zasiadł, obok Konrada Kurczewskiego – dyrektora Szkoły Podstawowej Nr 91 w Łodzi, oraz Ewy Szafraniec – dyrektorki łódzkiej Psychologiczno-Pedagogicznej Poradni Nr 5, pan Rafał Lew-Starowicz – zastępca dyrektora Departamentu Podręczników, Programów i Innowacji. Czwartą panelistką, która w założeniu miała dodać cechnaukowości temu wydarzeniu, była pani Magdalena Kobylarczyk, przedstawiona (bez tytułu naukowego) jako pracownik Instytutu Psychologii UŁ. Po sprawdzeniu ustaliłem, że pani magister Kobylarczyk pracuje w tym instytucie jako asystentka w Zakładzie Psychologii Zdrowia!
Nie zanudzając Sz. Czytelników szczegółami tego, trwającego z dwiema przerwami, 5 godzin wydarzenia, podsumuję moje wrażenia najkrócej jak potrafię: Najbardziej erudycyjnym z wszystkich wystąpień VIP-ów w pierwszej części był spicz dyrektora generalnego UW w Łodzi, który sypał cytatami, nie bardzo związanymi z przyziemnymi problemami, jakie postawiono przed uczestnikami tego spotkania. Oto przykłady erudycji pana Mirtosława Suskiego: „Tylko państwa demokratyczne z poczuciem patriotyzmu w narodzie są państwami stabilnymi. (Richard Edgar Pipes ), „I ten winien, co kijem bezpieczeństwo mierzył i ten co bezpieczeństwo głupiemu powierzył” ( J.I. Krasicki). Zakończył cytatem – jak powiedział – Emersona: „Nic tak nie zadziwia ludzi jak zdrowy rozsądek i proste działania”. (Są inne źródła, które słowa te przypisują Epiktetowi z Hierapolis.)
Pan kurator powitał przybyłych na debatę – z tytułu, imienia i nazwiska – jedynie wiceministra i dyrektora generalnego UW, pozostałych witając jedynie poprzez odczytanie nazwy instytucji, z których – jak mu napisano na podstawie analizy zgłoszeń – przybyli na tę debatę „przedstawiciele. Pan minister, zabierając głos, przypomniał znane wszystkim informacje o zamierzeniach całej debaty, o tym w jakich okolicznościach i z jakimi zamierzeniami wprowadzono w roku 1999 reformę systemową, w ramach której utworzono gimnazja i jak „zepsuto” licea ogólnokształcące – o czym zebrani w auli i tak mieli nie dyskutować. Dopiero w zakończeni swego wystąpienia nawiązał bezpośrednio do głównego tematu debaty i zaapelował, aby w dyskusji skupić się głównie na profilaktyce zagrożeń bezpieczeństwa uczniów w szkole.
Od siebie dodałbym, komentując tę część spotkania, inny cytat przywołanego już wcześniej Emersona: „Wszyscy wielcy mówcy byli najpierw złymi mówcami”.
Szczegółowo na temat dyskusji panelowych mogę mówić jedynie o przebiegu takowej podczas panelu II, którego dyskutantów „z urzędu” już przedstawiłem. Przecież nie mogłem, jak ta przysłowiowa żaba – się rozerwać, i siedząc w Auli Błękitnej, gdzie odbywał się panel II, wysłuchiwać dyskusji w ramach panelu I na temat „Bezpieczeństwo w szkole – interwencja czy proces wychowawczy?” . Ale po rozmowach ze znajomymi, którzy tam byli, mogę powiedzieć, że w obydwu aulach działo się podobnie.
Wszędzie zaczynem debaty były wypowiedzi zaproszonych przez organizatorów „pewniaków”, którzy z za prezydialnego stołu wypowiadali swe poglądy. Pozwoliło to organizatorom na zapewnienie sobie że te pierwsze wypowiedzi „ustawiały” dyskusję w oczekiwanym nurcie. Jak się okazało, nie miało to wpływu na to, że zabierający głos w drugiej kolejności dyskutanci „z sali”, mówili na zasadzie „burzy mózgów” – to znaczy ich wypowiedzi były bardzo „rozstrzelone” tematycznie, odwoływały się do – najczęściej – jednostkowych doświadczeń i co za tym idzie – często nie wpisywały się w główny nurt debaty.
Kończąc ten „donos” – tak spostrzeżenia z mojego uczestniczenia (li tylko w roli obserwatora) podsumuję: Przebieg debaty, w tym zwłaszcza jej zakończenie, kiedy to główni moderatorzy obu paneli odczytali skrupulatnie zapisane wnioski, jakie zgłaszali dyskutanci, mogło sprawiać wrażenie, że uczestniczyliśmy w rzeczywistej konsultacji społecznej, którą zatroskana władza zorganizowała, aby uważnie wysłuchać opinii „ludu” na temat zamierzonej reformy. Jednak moja diagnoza, w oparciu o kilka „drobiazgów” na które zwróciłem uwagę powyżej, jest inna: to był teatr pozorów, swoista liturgia demokratycznych form dialogu, prowadzona po to jedynie, aby wytrącić przeciwnikom z ręki argument o autorytarnie wprowadzanej, radykalnej reformie, a właściwie rekonstrukcji systemu edukacji à la PRL! Czy się mylę, czy jednak mam racje – przekonamy się wszyscy już za kilka miesięcy.
___Włodzisław Kuzitowicz