Nasza lokalna prasa codzienna i łódzkie media elektroniczne ekscytowały się w tygodniu przedświątecznym zmianą szefa Łódzkiego Kuratorium Oświaty. W piątek 18 marca wojewoda Zbigniew Rau odwołał z tego stanowiska dra Jana Kamińskiego (pełnił urząd kuratora oświaty z rekomendacji PO od 2010 r.) i w poniedziałek 21 marca wręczył – podpisany przez minister Zalewską – dokument powołujący na to miejsce dra Grzegorza Wierzchowskiego z Sieradza, ostatnio nauczyciela historii w gimnazjum w Zduńskiej Woli. Nie ma w tym nic zaskakującego – w kuratoriach całego kraju zmiany takie zaszły już wcześniej lub właśnie się odbywają. Wielu publicystów komentuje te zmiany w tonacji oburzenia, mówiąc i pisząc o kolejnej odsłonie operacji „TKM”. Warto jednak przypomnieć, że obecna władza nie różni się w tym działaniu od wszystkich poprzednich – począwszy od narodzin III RP…
Mogę tu wymienić kolejne nominacje łódzkich kuratorów, zaczynając od „pierwszego niekomunistycznego”, którym w 1990 roku został trzydziestolatek Wojciech Walczak – niepracujący nigdy w szkole psycholog z wykształcenia, ale za to jeden z przywódców słynnego strajku studentów z 1981 roku, aresztowany w nocy 12 na 13 grudnia w siedzibie łódzkiej „Solidarności”, razem z ówczesnym jej przewodniczącym Andrzejem Słowikiem i Jerzym Kropiwnickim. Gdy jesienią 1993 roku wybory wygrała koalicja SLD-PSL, fotel po nim zajął „ludowiec” Zdzisław Ignaczak (wcześniej wieloletni dyrektor IX LO w Łodzi, którego Wojciech Walczak był absolwentem), a w okresie rządów AWS-UW kuratorem został lider łódzkiej oświatowej „Solidarności” (nauczyciel wf w jednym z zespołów łódzkich szkół zawodowych) – Leszek Surosz. W następnych latach – w rytm wyników kolejnych wyborów – kuratorami oświaty w Łodzi byli: Jerzy Posmyk (2002-2006 – pisali o nim „związany z SLD”), później, w okresie pierwszych rządów PiS (w koalicji z LPR i „Samoobroną”), po długotrwałym zamieszaniu z kolejnymi trzema nierozstrzygniętymi konkursami, w końcu, na kilka miesięcy, kuratorem została Barbara Kochanowska – nauczycielka nauczania początkowego, która przystępując do konkursu była dyrektorką zespołu szkół ponadgimnazjalnych w Poddębicach. Oczywiście została ona odwołana niezwłocznie po kolejnych, zwycięskich dla Platformy Obywatelskiej wyborach (w 2008 roku) i zastąpiona Wisławą Zewald ( PO). Gdy ta z kolei została w 2010 r. wiceprezydentem Łodzi jej miejsce zajął, również rekomendowany przez PO, Jan Kamiński.
Mimo tej karuzeli kadrowej łódzkie szkoły, z mniejszymi lub większymi sukcesami, funkcjonowały przez te wszystkie lata najczęściej nie odczuwając w swej działalności znaczących dla ich codziennej pracy różnic. Bo główne zło nie leży w tym, kto imiennie zostaje kuratorem, ale jak dalece jest on podporządkowany swym przełożonym i jaką politykę oświatową musi na terenie województwa realizować.
I o tym właśnie, czyli o stanowisku kuratora oświaty i jego urzędzie, a przede wszystkim o tym, jak jego usytuowanie w strukturze administracyjnej państwa oraz zakres wyznaczonych mu zadań i uprawnień ma się do demokratycznego modelu edukacji, będzie w dalszej części tego „donosu”.
Zacznę od semantyki i odległej historii. Skąd w ogóle wziął się kurator jako przedstawiciel władzy centralnej i zwierzchnik szkół w terenie? Jak na ironię, słowo, które w swym łacińskim pierwowzorze (z łac. cura) znaczyło troskę, pieczę nad kimś lub nad czymś (kurator nieletnich, kurator wystawy), na określenie urzędnika nadzorującego szkoły po raz pierwszy na ziemiach polskich pojawiło się w… 1824 roku. To wtedy, po Kongresie Wiedeńskim, za rządów cara Mikołaja I, w celu skuteczniejszego zrusyfikowania polskiego szkolnictwa na ziemiach przejętych przez Rosyjskie Imperium kuratorem wileńskiego okręgu szkolnego został osławiony Nikołaj Nikołajewicz Nowosilcow.
Kilkadziesiąt lat później (w 1874 roku), także pod zaborem rosyjskim, kuratorem szkolnym okręgu warszawskiego mianowano niejakiego Aleksandra Apuchtina, który do historii przeszedł jako twórca zrusyfikowanego systemu szkolnictwa w Królestwie Polskim, opartego na reformie programów szkolnych, wprowadzeniu nowych podręczników oraz systemu donosów i szpiclowania uczniów, będącego podstawą systemu policyjnego w szkołach.
Urząd kuratora okręgu szkolnego przetrwał w II Rzeczpospolitej i miał się szczególnie dobrze w okresie PRL. Zawsze do jego podstawowych zadań należało realizowanie polityki oświatowej rządu na terenie podległego mu okręgu – województwa. O ile w latach międzywojennych główną troską kuratora było ujednolicenie systemu szkolnego na ziemiach przejętych po trzech dawnych zaborcach i upowszechnienie dostępu do edukacji na poziomie elementarnym, to w Polsce Ludowej ówczesnej władzy – czytaj (od 1948 r.): monopartii PZPR – zależało przede wszystkim na ideologicznym nadzorze nad realizacją programów nauczania i wychowania, zgodnych z jej – określanymi na kolejnych zjazdach i plenarnych posiedzeniach jej Komitetu Centralnego – ideologicznymi założeniami.
Dlaczego o tym piszę? Bo w moim głębokim przekonaniu tak długo, jak długo polskie szkoły będą nadzorowane przez kuratorów oświaty, tak długo nie przerwiemy tradycji Apuchtina i pezetpeerowskich aparatczyków – nie dokona się w naszym kraju prawdziwa demokratyzacja, w znaczeniu decentralizacji i uspołecznienia struktur zarządzania polskiej oświaty.
Zapowiedzią wejścia na tę drogę były niektóre regulacje Ustawy o systemie oświaty z 1991 r., którymi stworzyła ona podstawę prawną do przekazywania – najpierw przedszkoli, później szkół podstawowych, a jeszcze później gimnazjów – samorządom gminnym i miejskim, szkół ponadgimnazjalnych – powiatowym; umożliwiła ona także powoływanie rad szkół oraz oświatowych rad gmin, powiatów i wojewódzkich rad oświatowych. Niestety, późniejsze rządy nie były zainteresowanie stymulowaniem powstawania tych społecznych organów zarządzania szkołami.
Nadzieje na kontynuowanie tego procesu rozbudziła Platforma Obywatelska w swym programie ogłoszonym przed wyborami w 2007 roku. W projekcie decentralizacji zarządzania szkołami poszła w nim wtedy jeszcze dalej: zapowiedziała likwidację urzędu kuratora i zastąpienie go niezależnym nadzorem pedagogicznym, gwarantującym jego odpolitycznienie. Zamiast kuratoriów obiecywano powoływanie rad oświatowych, składających się z przedstawicieli władzy samorządowej, nadzoru pedagogicznego oraz rodziców. Niestety, po wygraniu wyborów Platforma o tych (jak i o wielu innych) obietnicach zapomniała i kuratoria (z szefami z PO) pozostały. Na krótko, w roku 2011, pojawił się projekt zastąpienia ich – w funkcji nadzoru pedagogicznego – niezależnymi zespołami ekspertów, nazwanymi Regionalnymi Ośrodkami Jakości Edukacji. Jednak nigdy do ich utworzenia nie doszło.
I dziś mamy to, co mamy. Rządząca partia Prawo i Sprawiedliwość przywróciła bezpośrednie podporządkowanie formalno-prawne kuratorów oświaty ministrowi edukacji (do tej pory, od wielu lat, kurator był urzędnikiem podległym wojewodzie) i wzmocniła ich dodatkowymi kompetencjami – w zakresie prawa do wydawania wiążących organy prowadzące szkoły (samorządy terytorialne) opinii w sprawie ich wniosków o likwidację szkół, takiegoż opiniowania w zakresie kształtowania przez samorządy sieci szkół, oraz opiniowania planów pracy publicznych placówek doskonalenia nauczycieli. Placówki te są prowadzone przez samorządy wojewódzkie lub powiatowe i do teraz były one w planowaniu swych działań autonomiczne.
Jak widać – nie są to dziedziny istotnie ważące na funkcjonowaniu wojewódzkich systemów oświatowych. Jednak wyraźnie wpisują się one w politykę centralizowania władzy oświatowej – kosztem samorządu terytorialnego. A przede wszystkim stanowią jednoznaczną wskazówkę, że ta władza nie ufa społeczeństwu – tylko sobie przypisuje prawo do decydowania o tym, co jest słuszne i właściwe. I dlatego tak bardzo zależy jej na możliwości „ręcznego sterowania” edukacją poprzez urzędy kuratora oświaty!
___Włodzisław Kuzitowicz