Dziś już mało kto pamięta, dlaczego rząd AWS-UW zreformował w 1999 roku polską szkołę i utworzył, na bazie sześcioletniej szkoły podstawowej, trzyletnie gimnazja, jako powszechny i obowiązkowy etap kształcenia ogólnego młodych Polaków. A warto dziś to przypomnieć, bo gimnazja od pierwszych lat swego istnienia nie dość, że nie miały dobrej prasy, to jeszcze nie miały szczęścia do „naprawiaczy” w kolejnych ekipach rządowych. Otóż podstawowym celem gimnazjów miało być upowszechnienie kształcenia na poziomie średnim oraz zwiększenie i wyrównanie szans dostępu do edukacji na wszystkich jej poziomach. Reformie systemu szkolnego towarzyszyła reforma „własnościowa”: 1 stycznia 1999 r. rozpoczęto wdrażanie reformy edukacyjnej, polegającej na przekazaniu szkół i placówek prowadzonych przez kuratorów oświaty samorządom terytorialnym: szkół podstawowych i nowo tworzonych gimnazjów – gminom, a szkół ponadgimnazjalnych – powiatom. I właśnie to oddanie edukacji samorządom i utworzenie gimnazjów każe nam dziś patrzeć na tamtą reformę, jak na potencjalne narzędzie realizacji demokratycznej idei wyrównywania szans edukacyjnych wszystkich dzieci, niezależnie od ich pochodzenia i zamieszkania.
Tak jak teraz samorządy stają murem w obronie gimnazjów, tak wtedy w znacznej części nie były one entuzjastycznie nastawione do przejęcia na siebie odpowiedzialności za te „nowinki”. Burzenie „oswojonej” rzeczywistości zawsze budziło opory. Nie poprawiły zbytnio tego nastawienia nawet „gimbusy” – specjalne autobusy szkolne, dowożące uczniów z ościennych wiosek do gminnego gimnazjum, choć ich zakup został sfinansowany przez budżet państwa. Przypomnijmy jeszcze, że według założeń modelowych, w gminach wiejskich miało to być jedno gimnazjum, ale stosunkowo duże i dobrze wyposażone. Sądzono, że dzięki temu podniesie się poziom kształcenia młodzieży wiejskiej i małomiasteczkowej i będzie miała ona odwagę startować do szkół z maturą, które z kolei umożliwiałyby jej dostęp do studiów wyższych. Gimnazja w dużych i wielkich miastach miały przyjmować absolwentów kilku szkół podstawowych, działających w ich – ustalonym administracyjnie – obwodzie szkolnym.
O ile gimnazja we wsiach i małych miasteczkach, po latach czynionych tam inwestycji i długim procesie doskonalenia ich kadry, najczęściej spełniają dziś zakładane wówczas cele, to w wielkich miastach pierwotna idea wyrównywania szans edukacyjnych nieomal całkowicie się załamała. Napisała o tym w listopadzie 2012 roku red. Justyna Suchecka w „Gazecie Wyborczej”:
Miały wyrównywać szanse uczniów, a utrwalają społeczne nierówności.[…]Na egzaminie gimnazjalnym uczniowie z poznańskich Jeżyc zdobyli z matematyki średnio ok. 26 proc. punktów.
Na poznańskim Piątkowie mieli ich już średnio ok. 60 proc. We Wrocławiu gimnazjum na Krzykach miało o 30 proc. lepsze wyniki niż inna rejonowa szkoła na Psim Polu. Skąd tak duże różnice między podobnymi szkołami? Autorka nie podkreśliła jednak, że opisuje zjawisko występujące WYŁĄCZNIE w dużych miastach.
Przyczyną takiego stanu rzeczy jest rozporządzenia MENiS z dnia 20 lutego 2004 roku w sprawie warunków i trybu przyjmowania uczniów do szkół publicznych – w § 5 zapisano: Do klasy pierwszej gimnazjum ogólnodostępnego prowadzonego przez gminę lub innego należącego do sieci gimnazjów ustalanej przez gminę przyjmuje się: 1) z urzędu – absolwentów szkół podstawowych zamieszkałych w obwodzie danego gimnazjum; 2) na wniosek rodziców (prawnych opiekunów) – absolwentów szkół podstawowych zamieszkałych poza obwodem danego gimnazjum, w przypadku gdy gimnazjum dysponuje wolnymi miejscami.
Warto uświadomić wszystkim, że tę furtkę, prowadzącą wprost do powstawania elitarnych gimnazjów, do których bogatsi rodzice dowożą codziennie swe dzieci nawet z bardzo odległych miejsc zamieszkania, i gimnazjów „skazanych” jedynie na absolwentów podstawówek wywodzących się ze środowisk uboższych i zaniedbanych kulturowo, otworzyła była minister Krystyna Łybacka, sprawująca swój urząd z ramienia SLD – partii, po której najmniej można by się spodziewać dążenia do utrwalania nierówności społecznych w naszym kraju!
Bardzo łatwo jest znaleźć kij, gdy się chce kogoś uderzyć. I właśnie teza, że gimnazja utrwalają społeczne nierówności, oraz towarzysząca gimnazjom nieomal od początku opinia, że są siedliskiem agresji rówieśniczej i patologii, z którą nie radzą sobie pracujący tam nauczyciele, stały się koronnymi argumentami uzasadniającymi projekt ich likwidacji. Na tym opierali się politycy PiS, umieszczając ten pomysł w swoich programach. Tyle tylko, że drugiego z zarzutów wobec gimnazjów nie potwierdzają badania naukowe, a pierwszy dotyczy jedynie wielkich miast – i opisywaną sytuację bardzo łatwo zmienić. Wystarczy ponownie zabronić gimnazjom przyjmowania uczniów spoza swojego obwodu!
Natomiast warto i należy przypominać wszystkim, że to dzięki gimnazjom polscy uczniowie od kilku lat zajmują coraz lepsze pozycje w rankingu badania efektów kształcenia uczniów 15-letnich, znanych jako badania PISA, przeprowadzanych od 2000 roku przez OECD. Testy PISA oceniają nie tylko wiedzę, ale także umiejętności z zakresu: matematyki, nauk przyrodniczych oraz czytania i interpretacji tekstów. W ubiegłym roku Polska zajęła w nich 11 miejsce – tym razem sprawdzano umiejętności 15-latków z zakresu matematyki i przedmiotów ścisłych. To miejsce lepsze niż w poprzednim badaniu PISA z 2012 roku. Wtedy polscy uczniowie zostali sklasyfikowani na 14 pozycji. Żaden inny rozwinięty kraj na świecie nie poprawił tak bardzo swoich wyników. W 2003 r. byliśmy poniżej średniej, a już w 2012 znaleźliśmy się w czołówce. Polepszyły się znacząco wyniki zarówno uczniów najlepszych, jak i najsłabszych. Są one niewątpliwie efektem coraz lepszego funkcjonowania gimnazjów i dzięki nim obecna minister edukacji znalazła się niedawno na liście zaproszonych na międzynarodową konferencję do Berlina, gdzie odbył się dwudniowy szczyt International Summit on the Teaching Profession/ISTP, na który organizatorzy zapraszają delegacje z krajów, które osiągnęły najlepsze wyniki w badaniach PISA.
Skoro jest tak dobrze, to jak przekonać opinię publiczną, że gimnazja powinny zostać zlikwidowane? O tym, kiedy projekt likwidacji gimnazjów się pojawił i jak ewoluował w umysłach kierownictwa PiS, a także o tym, że w ostatnich miesiącach zagrożenie jakby zmalało – w kolejnym odcinku.
___Włodzisław Kuzitowicz