Wrzątek lał się z nieba latem 2015 roku. Ulice betonowe i trawniki już-nie-zielone pękały z braku wody. Ziajałam odbijając się od zdyszanych murów. Wlazłam w rozpaczy do mojej ulubionej księgarenki tuż za rogiem. Wlazłam, klapnęłam… Reportaż jakiś proszę – wysapałam. Dostałam Białe Ilony Wiśniewskiej.
Pierwsza strona urzekła (Arktyczne lato było chłodniejsze od tego europejskiego o jakieś 30 stopni, więc dało się zebrać myśl”), druga – przykleiła mi się do mózgu (Dwa i pół tysiąca ludzi a niedźwiedzi polarnych pół tysiąca więcej), trzecia… Już nie oddałam książki ( Na Spitsbergenie zarówno wtedy jak i dziś, norweskich i radzieckich !!! miast powstałych wokół kopalni węgla kamiennego, nie dzielą żadne granice). Czytałam do czwartej rano. Schłodzona na amen, zauroczona do dna.
Słowa poskładane w logiczne, pełne merytorycznej wiedzy, ale i emocji zdania. Konkret i osobiste odczucia w doskonałej równowadze. Opisy ludzi i przyrody
jak to w reportażu, a tu nagle zdanko jak z wiersza albo baśni, na przykład pierwsze: W Longyearbyen można jechać w prawo, w lewo albo przed siebie, patrząc od strony morza.
Albo drugie na przykład: Pod śniegiem cały ten złom będzie potem wyglądał, jak źle odwirowana poduszka. Albo trzecie np.: Myśli zwalniają a słuch się wyostrza. Dni kurczą się, jak Jose Arcadio Buendia przywiązany do drzewa... I tak co chwilę, smaczek za metaforą, poprzedzony twardym konkretem, jak twarde może być życie stałych i przelotnych mieszkańców na Spitsbergenie. A żyją tam obywatele około 50 różnych narodowości, za to nie ma ani jednego drzewa i ani jednego kota.
Teraz, w kolejne lato, idę po Hen. Znowu będzie chłodno, surowo i na końcu świata, bo tym razem północna Norwegia.
Białe. Zimna wyspa Spitsbergen, Ilona Wiśniewska, Wydawnictwo Czarne.
___Magdalena Demus