Po raz trzeci odbywa się w Łodzi „Adi Jazz Festival”, impreza która zaistniała z inicjatywy p. Adama Kowalczewskiego, za co cześć mu i chwała (piszę to bez cienia ironii, z głębokim uznaniem). Pełni on także funkcję kierownika artystycznego festiwalu. Warto wspomnieć, że pierwsza edycja tej imprezy została nagrodzona „Jazzową Perłą Łodzi” za najlepsze wydarzenie muzyczne roku.
Dzięki festiwalowi łódzcy fani jazzu mogli wysłuchać występów takich mistrzów jak Randy Brecker czy Adam Makowicz. Dodajmy do tego Włodka Pawlika, „String Connection” z Krzesimirem Dębskim i innych wysokiej klasy wykonawców. Jednak drugi koncert tegorocznej edycji, który odbył się w sobotę 24.09 w Teatrze Muzycznym wzbudził we mnie mieszane uczucia.
W pierwszej części Orkiestra Symfoniczna Teatru Muzycznego wykonała kompozycję Karoliny Kowalczewskiej pt. „Henrykowa pieśń” z partią wokalną wykonaną przez Martę Gabryelczak-Paprocką. Utwór ów miał z jazzem tyle wspólnego, że znany i zasłużony łódzki saksofonista jazzowy Jacek Delong (jestem jego fanem od ponad 40 lat) ozdobił go swymi improwizacjami. Banalna harmonia oparta na trzech akordach, proste, przewidywalne melodie… Dla mnie to pomyłka.
W drugiej części kompozytorka wystąpiła ze swoim zespołem „Chiara Quartet”. Tu było jeszcze gorzej. Kompozycje liderki, śpiewającej i grającej na fortepianie bez charyzmy, ledwo poprawnie, były prostymi piosenkami, przypominającymi lata 60. czy 70. Bardzo dobrze je wykonywali towarzyszący jej doświadczeni muzycy (Marek Kubisiak, Bogdan Grad, Adam Przybylski i gościnnie Tomas Celis Sanchez), ale na tym kończy się lista pochwał, jakie mogę udzielić tej części koncertu.
Dopiero trzecia część usprawiedliwiła w pełni decyzję zakupienia biletu. Chris Jarret (brat wielkiego Keitha Jarreta) zagrał na fortepianie swoje niezwykle oryginalne, pełne wigoru i pasji, a jednocześnie wysoce intelektualne kompozycje, plasujące się najczęściej między jazzem a współczesną muzyką poważną. Niekiedy zatrącały one o najwyższej klasy muzykę rozrywkową (można tutaj przywołać zwrot „szlachetna prostota”) czy etniczną. Chris wzbudził entuzjazm publiczności, która nie ustawała w oklaskach, co zaowocowało długim i pięknym bisem. Wykonawca określa samego siebie jako kompozytora grającego na fortepianie, co oznacza, iż wykonawstwo znajduje się na drugim planie jego działalności. Jednak jego wirtuozeria w niczym nie ustępuje wyrafinowaniu i głębi jego kompozycji. Wielką radość nam sprawiłeś, Chris! Thanks a lot!
__Lucjan Wesołowski