Listopad bieżącego roku to jeden z czarniejszych miesięcy polskiego sądownictwa. Sądy i Trybunały, niszczone pod hasłami wielkiej reformy od 2015 r., przyjęły na siebie kolejne ciosy, których nie można zbyć milczeniem. Tłumy obywateli wyszły na ulice, a kolejna odsłona politycznej tragifarsy rozgrywa się na naszych oczach. Pawłowicz, Piotrowicz, KRS, represje wobec sędziów. Nie przyzwyczajajmy się – tu nie idzie o cele i dobrostan polityków opozycji, tu chodzi o nas samych.

Jeżeli – co tak często nas frustruje – powtarzana setki i tysiące razy nieprawdziwa, złowieszcza i obliczona na zdezinformowanie społeczeństwa kalumnia tak łatwo staje się prawdą, dlaczego nie mielibyśmy setki i tysiące razy powtarzać – prawdy? Dlaczego zniechęcenie oraz poczucie bezsilności i niewielkiej sprawczości protestów w obronie konstytucji i państwa prawa miałyby sprawiać, że tak wiele razy wyrażony wspólnie i tak wiele razy zlekceważony protest miałby wygasnąć? Nikt nie obiecał, że jedno popołudniowe lub wieczorne wyjście z transparentami załatwi sprawę. Nikt nie gwarantował, że publiczne wyrażanie słusznego protestu od razu przyczynia łamiącym prawo i maksymalizującym swoją władzę WBREW prawu należnych wyrzutów sumienia. Że się, zawstydzeni, wycofają. Przeczytają ze zrozumieniem ostatnie orzeczenie TS UE, przestaną szykanować sędziów, wycofają skandaliczne nominacje do TK (czy też raczej przekonają swojego notariusza, by tak wstrzymywał zaprzysiężenie co najmniej dwojga z trojga nominatów, jak wciąż od czterech lat niezgodnie z konstytucją powstrzymuje się przed zaprzysiężeniem sędziów Hausera, Ślebzaka i Jakubeckiego).

Nie tak działa, niestety, nasz wykoślawiony mechanizm ustrojowy. Nic nie przychodzi z łatwością i nic nie będzie naprawione ot, tak, z zawstydzenia rządzących. Dlatego dobrze, że w minioną niedzielę, 1 grudnia, tak wielu ludzi wyległo na ulice przeszło stu polskich miast, by zaprotestować przeciwko niszczeniu pałacu sprawiedliwości Rzeczypospolitej. Były to, bez wątpienia, największe demonstracje prokonstytucyjne od miesięcy – i szkoda, że nie cieszyły się adekwatnym zainteresowaniem mediów niezależnych (publicznych nie wspominam, Polska nie ma już mediów publicznych). Bezpośrednią pobudką była sprawa represji dyscyplinarnych i zawodowych wobec sędziego Pawła Juszczyszyna, ale przecież to tylko ostatni z rzędu dziesiątek tego rodzaju przykładów, i tylko jeden z aspektów nieprawnych działań egzekutywy i legislatury wobec władzy sądowniczej.

 

Smutny stan obecny

Nie mam złudzeń. Podobnych demonstracji trzeba jeszcze będzie zorganizować bardzo wiele i władze dostarczą niezliczonych po temu powodów. Tymczasem bezwiednie przypomina się inny grudzień, sprzed czterech lat, gdy po raz pierwszy ludzie tworzący wówczas dopiero struktury ulicznej, pozapartyjnej opozycji skrzykiwali się na pierwsze manifestacje pod hasłami obrony Trybunału Konstytucyjnego. Po czterech latach skalę zniszczeń, a i słuszność ówczesnych obaw, widać bardzo wyraźnie. Dlatego o wszystkich bezprawnych działaniach, naruszeniach prawa i aktach złamania litery konstytucji trzeba będzie przypominać, na nowe zaś reagować na bieżąco. Tak długo, aż inna konstelacja władzy w innym czasie nie zacznie, także i pod naciskiem naszym, ulicznych strażników państwa prawa, wycofywać dotychczasowych nieprawnych działań i zaniechań. Trzeba wysyłać ludziom władzy nasze klarowne, ponadpartyjne wezwanie: patrzcie i uważajcie, my pamiętamy i nie zrezygnujemy. Niezależnie od naszych różnych poglądów czy politycznych bądź światopoglądowych sympatii ostrzegamy: macie postępować inaczej i już nigdy nie uzurpować sobie nienależnej władzy kosztem sądów i trybunałów; inaczej także i przeciw wam wystąpimy z podobnym sprzeciwem.

Gdyby hasła reformy polskiego systemu prawa i sprawiedliwości były rzeczywiste, a nie stanowiły li tylko dziurawego parawanu dla sparaliżowania judykatury i podporządkowania sędziów, proces zmian przebiegłby zupełnie inaczej. Obecny rząd miał cztery lata z okładem, by uzdrowić system obrony z urzędu, po to by przeciętny, pozbawiony szerszych możliwości obywatel mógł korzystać z pełnego dostępu do obrony wobec sił często znacznie niego potężniejszych i dysponujących szerszym instrumentarium działania. Można było dostrzykiwać funduszów do sądów, by kolejka na wokandę, także w procesach cywilnych, uległa znaczącemu skróceniu. Nic takiego się nie stało. Gdyby minister Ziobro ze swym anturażem wkładał w tego rodzaju przedsięwzięcia i walkę o pieniądze na posiedzeniach Rady Ministrów energię równą tej, z jaką szykanuje wolne sądy i wolnych sędziów – pewnie nawet bym mu przyklasnął w poprzek światopoglądowych różnic i z przejściem do porządku dziennego nad skandalicznymi słowami, które padały z ust jego samego, pp. Jakiego, Piebiaka, Kanthaka i innych.

Nie ma jednak o czym mówić. Zamiast rzeczywistej sanacji szwankujących elementów polskiego wymiaru sprawiedliwości, siła woli ministerstwa, prezydenta, sejmu i czynnika miarodajnego z Nowogrodzkiej skupiła się na stępieniu uprawnień i samodzielności trzeciej władzy, a przede wszystkim na zawłaszczeniu TK, SN i KRS. To właśnie było celem rzeczywistym, nie deklarowanym – podporządkowanie władzy sądowniczej, umieszczenie na kluczowych stanowiskach ludzi miernych, ale lojalnych wobec układu władzy, stworzenie nowej rzeczywistości bez dawnej „kasty” i „sądokracji”, bez konieczności dalszego utyskiwania na „imposybilizm” ze względu na kontrolę ze strony sądów. Dobrze pamiętam takie żale prezesa Kaczyńskiego z czasów pierwszego pisowskiego rządu, podobnie nie zapomniałem jego komentarzy z 2010 r., gdy obwieszczał po wyborach prezydenckich, że funkcjonowanie  prezydenta i rządu z tej samej opcji w istocie przeczy demokracji. Nie jestem, szczęśliwie, jedynym, który te dawne, dzisiaj oczywiście nieprzypominane opinie dobrze sobie wrył w pamięć.

Deformy godzące w sądy i trybunały przeprowadza się od czterech lat w asyście rozbuchanej i opłacanej przez państwowe przedsiębiorstwa kampanii dyfamacyjno-propagandowej. Łatwo wmówić opinii publicznej, zabieganej i miewającej swoje własne, nie zawsze pozytywne kontakty z jurysprudencją, że sędziowie kradną kiełbasy i biustonosze, że są wewnętrznie dogadaną ze sobą kastą, za nic mającą interes najuboższych i dobro publiczne. Łatwo tym bardziej, że sędziów krępuje ustanawiane przez ustawodawcę prawo, a to często nie jest idealne. Dużo trudniej przywrócić pewność prawa, stabilność trybunalskiej linii orzeczniczej, poczucie, że sędziowie sądzą, kierując się prawem i tylko prawem, a nie dobrem rządzących.

Niezależnie jednak od obecnych trudności, i bez względu na to, ile wysiłku rzecz będzie wymagała, prędzej czy później sytuacja wróci do prawidłowej normy i wzorcowych zasad. Dlatego trzeba cierpliwości, zróżnicowanego działania, konsekwencji i poniechania własnego naszego krytycyzmu wobec tych czy innych metod protestu. W krótkim terminie mogą wydawać się nieskuteczne, w długiej perspektywie oddają powtarzane często przez nas hasło: „presja ma sens”. Tymczasem ograniczają największe bezhołowie, w przyszłości będą ułatwiały przywrócenie najwyższych standardów. Te są w XXI w. powszechnie znane, a paradygmat wolności i rzeczywistego demokratycznego państwa prawa (to nie jest puste pojęcie!) jest zbyt silny, nie da się go wymazać.

Dlaczego jednak niedzielne demonstracje miały znaczenie szczególne i można się tylko cieszyć z tego, że tak licznie zgromadzeni uczestnicy słusznie przeświadczeni byli o ich wadze? Spójrzmy na ostatnie tygodnie, w nich skupia się bowiem jak w soczewce całe zło, które wdarło się do polskiego sądownictwa. Po pierwsze, wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE, oczekiwany od dawna, spokojny i rzeczowy, ale trudny do zrozumienia dla opinii publicznej, któremu go zresztą należycie nie zreferowano. Stał się powodem dla pełnych samozadowolenia komentarzy ministra sprawiedliwości, który w pierwszych komentarzach konstatował, że sentencja jest zgodna z jego oczekiwaniami i rozstrzyga problem (pseudo-)KRS po myśli rządzących. Nie wiem, czy i jakie naciski będzie wywierała władza na powolne sobie organy, wiem jednak, że samo takie odczytanie wyroku, które nie oddaje sprawiedliwości i właściwych kompetencji Sądowi Najwyższemu, jest nie tylko nieuprawnione, ale stanowi zapowiedź dalszych działań komplikujących chaos prawny, podważających kompetencje SN i w domyśle legalizujących (prawnik powiedziałby: konwalidujących) niekonstytucyjne zmiany i nieuprawnione nominacje.

Pokusa dezinformacji i krnąbrnego wykorzystania orzeczenia po własnej myśli będzie u ludzi władzy bardzo silna i trzeba będzie wobec niej aktywnie protestować. To nie Trybunał Przyłębskiej i Muszyńskiego, Piotrowicza i Pawłowicz rozstrzygnie o istotnych aspektach instytucjonalnego i osobowego działania pseudo-KRS, niekonstytucyjnej dla każdego, kto uczciwie czyta art. 187 ust. 1 w zbiegu z art. 173 konstytucji. TS UE potwierdza właściwość Sądu Najwyższego, i to takiego, jakim jest on przed przekształceniami z lat 2017-2019. Należy o tym pamiętać i nie ulegać żadnym nieprawnym kompromisom. Sądzę, że SN po raz kolejny będzie niebawem potrzebował naszego obywatelskiego wsparcia dla wyegzekwowania tego uprawnienia, podobnie jak w ubiegłym trzyleciu.

Po drugie, skandalicznym i w gruncie rzeczy żenującym zdarzeniem z ostatnich tygodni jest też wadliwa „reasumpcja” głosowania w Sejmie 21 listopada b.r. To prawda, widzieliśmy już takie obrazki w poprzedniej kadencji, gdy reasumpcję zarządził w swojej komisji sejmowej Stanisław Piotrowicz. Teraz podobnego procederu dopuściła się marszałek Sejmu, Elżbieta Witek. Ta sama, która jeszcze tak niedawno, objąwszy godność drugiej osoby w państwie, głosiła koncyliacyjne zapowiedzi i apele. Procedując kandydatury do pseudo-KRS , zasłaniając się awarią maszyn do głosowania, marszałkini anulowała głosowanie i zarządziła jego powtórzenie bez uprzedniego ogłoszenia wyników, nie dysponując nawet wymaganym do reasumpcji pisemnym wnioskiem trzydzieściorga posłów. Sprawa odbyła się w świetle kamer i mogłaby właściwie nie dziwić wobec coraz bardziej parawanowego charakteru parlamentu – a jednak wciąż oburza. Jeśli nie doszło do jednorazowej (czemu akurat podczas tego głosowania?) usterki elektronicznego systemu oddawania głosów, mamy do czynienia z czymś znacznie więcej niż tylko naruszenie Regulaminu Sejmu RP i dobrych obyczajów parlamentarnych. Sugeruję i o tej sprawie nie zapomnieć. Nie jest też przypadkiem, że do zajścia doszło podczas kluczowego głosowania w sprawie konstytucyjnego organu stojącego na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów (art. 186 ust. 1 konstytucji RP).

 

Podpalacze ad 1: Piotrowicz

Sprawą szczególnej wagi, wymagającą osobnego, szerszego komentarza i daleko wykraczającą poza kwestię pozytywnych bądź negatywnych skojarzeń z osobami nominowanymi, jest kwestia wskazania przez sejm Stanisława Piotrowicza i Krystyny Pawłowicz jako sędziów Trybunału Konstytucyjnego. To więcej niż tylko naplucie w twarz osobom od czterech lat walczącym w pokojowych, spokojnych demonstracjach o prawidłowy kształt TK. To więcej niż tylko absmak dla tych, którym wzorcowymi nazwiskami trybunalskimi wydają się prawnicy pokroju Andrzeja Zolla, Ewy Łętowskiej, Biruty Lewaszkiewicz-Petrykowskiej, Stanisława Biernata, Leona Kieresa, Marka Safjana. To więcej niż błąd w sztuce, prztyczek w nos opozycji i demonstrantom, wywdzięczenie się własnym żołnierzom. To więcej niż skandal.

Primo więc: Stanisław Piotrowicz. Trzeba wyjątkowej bezczelności, by najpierw pod koniec poprzedniej kadencji parlamentu wysondować, a u świtu nowej przeforsować właśnie to nazwisko. Człowiek, który w urągający zasadom polityki i etyki sposób przeprowadzał przez kierowaną przez siebie sejmową Komisję (sic!) Sprawiedliwości i Praw Człowieka wszystkie ustawy „naprawcze” i wszystkie ustawowe podrozdziały dramatu dezaktywacji bezpieczników sądowo-trybunalskich stojących na przeszkodzie władzy – staje teraz do rozstrzygania o zgodności z konstytucją każdego innego aktu prawnego. Człowiek, na którym spoczywa personalnie duża część odpowiedzialności za naruszenie przez władzę pierwszą i drugą suwerennych i niewzruszalnych uprawnień władzy trzeciej, pozbawiony reelekcji nawet przez własny swój elektorat – ma teraz współuczestniczyć w rozstrzyganiu sporów kompetencyjnych pomiędzy instytucjami władzy publicznej.

Nade wszystko zaś prokurator z lat 80. XX w., biorący udział w ostatniej dekadzie PRL w prześladowaniu przez wymiar sprawiedliwości komunistycznej Polski solidarnościowych opozycjonistów, zostaje ochoczo dokooptowany do Trybunału Konstytucyjnego przez tę samą władzę, która jako formalny powód swoich ustawowych działań przeciwko Sądowi Najwyższemu (obniżenie wieku emerytalnego i odsyłanie w stan spoczynku urzędujących sędziów) podawała rzekomą dekomunizację tej instytucji. Nie zapominajmy – nawet wyrok TK z 24 czerwca 1998 r. odnośnie do wieku emerytalnego sędziów SN, na który władza i jej publicystyczni adherenci z taką lubością powoływali się ostatnio notorycznie, jasno wskazuje, że w świetle „ogólnych konstytucyjnych zasad ustroju konieczne jest, by regulacja taka była ustanowiona w sposób respektujący zasadę niezawisłości sędziowskiej i aby służyła ona realizacji konstytucyjnie legitymowanych celów”. Do celów takich nie należy ewidentnie rzekoma dekomunizacja SN, lekceważąca w dodatku działania dawno już przeprowadzone w pierwszym dziesięcioleciu III RP.

W Parlamencie Europejskim tak mówił prezes Rady Ministrów Morawiecki 4 lipca 2018 r.:

Państwo i społeczeństwo okradane przez bandytów, przez mafie, terrorystów, państwo bezskutecznie działającego wymiaru sprawiedliwości było częściowo fikcyjne. Publicznie rysował w ten sposób polską rzeczywistość sprzed 2015 r. przedstawiciel ugrupowania, które opozycję atakowało wielokrotnie za donoszenie Europie na własny kraj i mniemane szkalowanie jego dobrego imienia. Zaś w debacie, krytykowany za poczynania względem wymiaru sprawiedliwości, dodawał: nie wiem, czy wiecie, że sędziowie stanu wojennego – sędziowie w latach osiemdziesiątych – skazywali moich towarzyszy broni na dziesięć lat więzienia. (…) Niektórzy z moich kolegów zostali zamordowani, wielu z nich bardzo długo siedziało w więzieniu. Czy wiecie, że ci sędziowie z czasów stanu wojennego, niektórzy z nich, ci, którzy wydawali haniebne wyroki w czasach stanu wojennego, dzisiaj są w tym, bronionym czasami przez was, Sądzie Najwyższym? (…) Jest kilku sędziów stanu wojennego, którzy do dzisiaj tam są, więc wspomnienie o Solidarności musi zawierać również taką refleksję, że ten postkomunizm nie został u nas przezwyciężony i my walczymy z tym postkomunizmem właśnie poprzez reformę wymiaru sprawiedliwości.[1]

Nie chcę powtarzać się i przypominać, jak w świetle orzecznictwa TK kwestia tzw. dekomunizacji SN w 2019 r. jest niezgodna z legalnymi przesłankami zmian wieku emerytalnego sędziów. Nie zamierzam się nawet odnosić do faktycznego stanu – słowa premiera każdy może zweryfikować sam. Ani nawet wspominać o tym, że zmiany nie godziły w „kilku” ewentualnych sędziów, o których oszczerczo wspominał M. Morawiecki, ale przeorały głęboko strukturę najwyższej polskiej instancji sądowej. I chyba nie trzeba przypominać, kogo mianowano do nowo kreowanej Izby Dyscyplinarnej SN – choć przykład członka tajnej grupy „kasta watch”, inicjatora wysyłania do pierwszej prezes Gersdorf wulgarnych kartek pocztowych aż prosi się o wzmiankę. Jakiego jednak trzeba tupetu, by z jednej strony podawać Polsce i światu taką przyczynę ingerencji w SN, a z drugiej zapraszać do TK człowieka, który istotnie brał udział w komunistycznym wymiarze sprawiedliwości.

 

Podpalacze ad 2: Pawłowicz

Secundo, Krystyna Pawłowicz. Ileż to razy słyszałem w ostatnich latach „dałbyś już spokój, przyzwoity człowiek po prostu nie komentuje zachowań i wypowiedzi tak nieprzyzwoitej osoby; ona nie ma znaczenia”. A jednak, piszę to bez satysfakcji, nie można było i nie należało traktować p. Pawłowicz jako nieszkodliwej, wulgarnej harcowniczki obozu podłej zmiany. Sejm RP wskazał ją teraz jako członka składu Trybunału Konstytucyjnego.

Tymczasem p. Pawłowicz jest po trzykroć niegodna tej nobliwej i mającej rzeczywiste znaczenie prawnoustrojowe funkcji publicznej.  Trzy argumenty są równoważne, a ich kolejność tutaj nie ma większego znaczenia. Po pierwsze, jako polityk dała się p. Pawłowicz poznać, i to od wielu już lat, jako brutalna i nieprzebierająca w słowach – tak w wypowiedziach publicznych, jak i na swoich profilach portali społecznościowych – agresorka, daleko wykraczająca poza dopuszczalną krytykę oponentów. Kilka cytatów w oryginalnej pisowni:

Cała Polska czeka na tę kretyńską – kompromitującą tych macherów z UEFA oD zarabiania na piłce – karę. Będzie dobra okazja do pokazania kosmopolitycznemu lewactwu naszej narodowej dumy i godności! – tak pisała na swoim fb 5 sierpnia 2017 r.

Zamknijcie mordy, tak jak prezes powiedział, zdradzieckie mordy. Nawet teraz nie potraficie się grzecznie zachowaćtak mówiła 19 VII 2017 r. na posiedzeniu komisji sejmowej do posłów opozycji.

Nastały w Europie czasy: bezczelnych zdrajców, „niemieckich szmat”, V kolumn, totalistów, skorumpowanych alkoholików, lewaków i faszystowskich bojówek, zbłąkanych kosmopolitów bez ojczyzn, matek i ojców, wyznawców „kulturowej płci”, erotomanów, seksualnych patologii i politycznej poprawności, zabójców dzieci i rodziców, zniewieściałych facetów w rurkach i różowych baletkach, adoptujących pszczoły, drzewa i małpy, politycznych szantażystów i islamu, wielbicieli kóz, satanistów, bogobójców i ćpunów ,genderowego terroru, politycznych bejsbolistów, kłamców, polityków bez właściwości i zdolności honorowej…
Zbrodnia na naszej Europie. Katolicka Polska trwa, broni się. Węgry też.
– tak komentowała 17 VI 2017 r. na fb ogólną sytuację w Europie.

Tusk i Putin – ten sam stalowy, zimny wzrok, fałszywa twarz, ta sama sylwetka, to samo udawanie wysportowanego macho. Ta sama mordercza nienawiść do Polski. Ta sama interesowna miłość do Niemców. – to wpis fb z 15 VI 2017 r.

To już chyba SS Ubywatele…, czy może Ubywatele SA? Schutzstaffel, czy Sturmabteilung? Przy tym piękny, zróżnicowany społecznie skład…. Przekrój ujawnionej powojennej polskiej zdrady… I ten oszalały bezkompromisowy Ober… Ale chyba na razie jeszcze tylko bojówka… więc SA… – to komentarz na fb z 11 VI 2017 r. nt. ludzi protestujących na Krakowskim Przedmieściu w obronie sądownictwa.

Wskazane wypowiedzi dzieli od siebie ledwie dwa miesiące… Ale można sięgać i wstecz, i w przód:

Jak ja widzę faceta obok siebie, to jak mogę się zwracać „proszę pani”? W jednej audycji w radiu byliśmy razem i on udowadniał, że jest kobietą. No jaka „pani”? No, twarz boksera! To nie jest tak, że jak się człowiek nażre hormonów, to jest kobietą. Kod genetyczny tu decyduje. Daj pan badanie krwi, zrobimy. Tego nie zmieni żadna operacja. – to słynna wypowiedź o transseksualnej posłance Annie Grodzkiej z 2013 r.

Trynkiewicz na prezydenta! Wielbiciele zboków, złodziejstwa, zalotnych chamów i zaprzańców wybiorą go już w pierwszej turze … Polsce na złość… – to z kolei wypowiedź z października 2018 r.

Nie odwracajmy oczu z niesmakiem. Tak wypowiada się w przestrzeni publicznej sędzia Trybunału Konstytucyjnego. Tak wyżywa się na mniejszościach i osobach potrzebujących w istocie ochrony instytucji publicznych osoba najwyraźniej zapominająca, że od starożytności cnotą rządzących jest opieka nad tymi członkami społeczeństwa, którzy z tego czy innego powodu szczególnie wystawieni są na ataki czy niezdolni do samodzielnej obrony. Tak poniża i lży tych, z którymi się nie zgadza (faszyści! targowica! – z listopada 2017 r.). To nie jest eksces. To konsekwentny, stały modus operandi. Polityczki i wyedukowanej prawniczki, nie zaś osoby, której ze względu na niskie kompetencje kulturowe, brak wyobraźni czy edukacji skłonni bylibyśmy wybaczyć pojedyncze niecenzurowane, obraźliwe wypowiedzi względem innych.

Po drugie, Krystyna Pawłowicz powiedziała pewnego razu rzecz całkowicie dyskwalifikującą ją jako kandydatkę do TK. W listopadzie 2017 r., podczas posiedzenia komisji sejmowej pod przewodem Stanisława Piotrowicza, raczyła stwierdzić do mikrofonu i przed kamerami: Z powodu umowy politycznej będę głosowała tak jak mój klub, natomiast podzielam w pełni pogląd pana ministra Warchoła i uważam, że zapis zamieszczony w [art.] 86 par. 1 pkt 1 jest wprost, jaskrawie sprzeczny z konstytucją, w swoim brzmieniu. Sam fakt, że piszemy coś sprzecznego z konstytucją, jest niezwykle demoralizujący prawnie (…). Nie mamy tu do czynienia z bohaterskim zgłoszeniem konfliktu politycznej lojalności i poczucia niekonstytucyjności procedowanych przepisów. Oto deklaracja gotowości ustawodawczego złamania konstytucji przy pełnej świadomości stanu prawnego. Nie trzeba rozwijać wątku. To co oczywiste, nie wymaga argumentowania.

I po trzecie, w felietonie „Myśląc, ojczyzna”, wygłoszonym 4 maja 2017 r. w Radiu Maryja i TV Trwam, p. Pawłowicz, dokonując przeglądu historycznego polskich konstytucji, tak komentowała obecnie obowiązującą – przypominam: uchwaloną legalnie przez parlament III RP i zatwierdzoną ogólnokrajowym referendum – ustawę zasadniczą:

Konstytucja, obowiązująca dotychczas, uchwalona została w kwietniu 1997 r., jako owoc układu okrągłostołowego – głównie lewicowej opozycji z odchodzącymi właścicielami PRL-u. Konstytucja ta, przygotowywana przez środowiska lewicowe i komunistyczne, nie jest i nie była reprezentatywna od chwili jej uchwalenia i przypieczętowania przez ówczesnego prezydenta A. Kwaśniewskiego, który wcześniej pilnował jej treści jako przewodniczący Komisji Konstytucyjnej. Przy pracach nad projektem Konstytucji z kwietnia 1997 r. nie brały udziału liczne środowiska obywatelskie i katolickie, społeczne, narodowe, które wtedy dopiero odradzały się. Konstytucja ta zawiera szereg postanowień wymierzonych w polską rację stanu, w suwerenność, jak np. słynny, skandaliczny art. 90 konstytucji, który w sposób w zasadzie nieograniczony pozwala przekazywać kompetencje polskich organów państwowych zagranicznym, zewnętrznym organom i organizacjom międzynarodowym. Artykuł ten odchodzący komuniści i lewicowa polska opozycja z panami Mazowieckim, Geremkiem, komuniści – Ciosek, Kwaśniewski, gen. Jaruzelski, wstawili do Konstytucji, by stworzyć nienaruszalne, trudne do usunięcia podstawy konstytucyjne dla włączenia Polski (włączenia państwa polskiego) w system organizacyjny i prawny Unii Europejskiej, już wówczas ewoluującej w kierunku superpaństwa europejskiego. (…)

Sejm swymi ustawami w zasadzie już tylko wykonuje, wprowadza w polski obieg prawny unijne, zewnętrzne, inspirowane głównie przez Niemcy dyrektywy i podobne temu nakazy i polecenia. Już choćby tylko z tych powodów ta Konstytucja powinna być natychmiast uchylona, gdyż szkody, jakie ponosi w ich efekcie Polska, są trudno odwracalne. (…)

Jest jednak też problem, który uniemożliwia zmianę obecnej Konstytucji – o ile Prawo i Sprawiedliwość chce suwerennej Polski, o tyle PO, PSL i reszta totalnej opozycji nie chce tego i głośno dziś żałuje, że w ostatnie osiem lat nie udało się jeszcze bardziej uzależnić Polski od Francji i Niemiec w unijnych ramach, że nie zdążyli przyjąć w Polsce euro i wyrzucić złotówki, i wpisać do obecnej Konstytucji członkostwa Polski w Unii Europejskiej, jako zasady ustrojowej w ogóle istnienia państwa polskiego. Aby więc usunąć szkodliwą, godzącą w polską państwowość i interesy obecną konstytucję z 1997 r., Prawo i Sprawiedliwość musi w kolejnych wyborach uzyskać minimum 308 miejsc w Sejmie, tj. o 73 posłów więcej niż mamy dzisiaj (a ich mamy 235), czyli musimy zyskać ok. 40% głosów wyborczych. Tak więc naprawa Rzeczpospolitej, odrzucenie komunistycznej Konstytucji z 1997 r. i uchwalenie nowej leży teraz w rękach i decyzjach polskich patriotycznych wyborców. W 2019 r. w czasie kolejnych wyborów do Sejmu okaże się, czy uda się nam wyzwolić z resztek konstytucyjnego, popeerelowskiego jarzma.[2]

Przekaz jest jasny i nie pozostawia wątpliwości. Podsumujmy jednak trzy argumenty: 1. Krystyna Pawłowicz nie ma w sobie nawet tej krztyny przyzwoitości, która hamowałaby ją przed notorycznym łamaniem podstawowego konstytucyjnego fundamentu: prawa przyrodzonej i niezbywalnej godności człowieka, źródła wszystkich innych jego wolności i praw, którego poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych (art. 30 konstytucji RP). 2. Krystyna Pawłowicz nie boi się publicznie deklarować zagłosowania za przepisami ustawy rażąco niezgodnymi z obecną konstytucją. 3. Krystyna Pawłowicz jest wrogo usposobiona do obecnej konstytucji Rzeczypospolitej. Jakże by miała zatem przez najbliższe 9 lat orzekać w sprawach zgodności ustaw i umów międzynarodowych z Konstytucją, zgodności ustaw z ratyfikowanymi umowami międzynarodowymi, zgodności przepisów organów centralnych z konstytucją, ustawami i umowami, zgodności z konstytucją celów lub działalności partii politycznych, jakże by miała procedować skargi konstytucyjne (art. 188 konstytucji)? W dodatku pod warunkiem i przywilejem własnej niezawisłości, podlegając tylko konstytucji (art. 195 ust. 1)? Tego się nie da pogodzić!

Na ratunek sędziom?

Ostatnia sprawa z minionych tygodni, nasza bezpośrednia przyczyna spotkania na ulicy. Sprawa sędziego olsztyńskiego, Pawła Juszczyszyna, który ważył się zażądać od Sejmu RP ujawnienia list poparcia kandydatów dla pseudo-KRS. Choć działał w zgodzie z obowiązującym orzecznictwem polskim i europejskim, poddany został natychmiastowym środkom odwetowym. Wdrożono postępowanie dyscyplinarne, sędziemu cofnięto delegację do sądu okręgowego, przymuszając do powrotu do sądu rejonowego (po prostu zdegradowano). To wszak tylko ostatnia z serii spraw, szykan i złośliwości zawodowych, wyrządzanych sędziom publicznie protestującym wobec zamachu na wymiar sprawiedliwości, zadającym pytania prejudycjalne bądź wydającym wyroki i orzeczenia nie w smak czynnikom rządzącym.

I tu także przesłanie jest jasne: stańcie nam na zawadzie, przeszkadzajcie nam, a kara będzie szybka i konsekwencje w skali całej waszej kariery trudne do odwrócenia. Efekt mrożący dostrzeże każdy, niezależnie od politycznych afiliacji. Próba założenia knebla Temidzie nie wymaga mikroskopu ani lupy, żeby ją dostrzec. Dziś granice pracy sędziego wyznaczają jedynie profesjonalizm i sumienie, ale tak na pewno nie było wcześniej – stwierdził premier Morawiecki na posiedzeniu plenarnym Parlamentu Europejskiego w lipcu 2018 r. Dzięki Ci, Człowiecze Roku 2019 Forum Ekonomicznego w Krynicy, dzięki, Kawalerze Orderu Odrodzenia Polski z 2015 r.! Historia, jak sądzę, nie zapomni Ci ostrości spojrzenia ani zasług dla państwa.

Dodam przy tym na koniec, co już nie raz powtarzałem podczas manifestacji: nie chodzi w protestach o sędziego Juszczyszyna czy Żurka, czy też pierwszą prezes Gersdorf. Walka trwa o każdego sędziego z Orłem Białym na piersiach, o każdego prezesa Sądu Najwyższego, który by się znalazł w podobnej opresji ze strony pozostałych dwóch władz w podobnych warunkach prawnych. Dlatego nie interesuje mnie, czy na tę bądź inną osobę system okołorządowej propagandy znajdzie ten czy inny casus (bądź, jak Czytelnik woli: hak). Że poszuka, tego także już w 2019 r. nie trzeba udowadniać ani się domyślać. Protest w obronie płonącego pałacu sprawiedliwości dotyczy jednak każdego, kto nosi togę, a kto może podlegać naciskom lub represjom ze strony władców kraju. Dotyczy każdego z nas – bo każdy musi mieć przecież nie tylko równy dostęp do praw ale i równą, niezachwianą pewność, że o jego prawnym problemie rozstrzygnie wyłącznie dobre a przestrzegane polskie prawo oraz niezachwiana, pozbawiona nacisku politycznego – sprawiedliwość.


Andrzej Kompa

 

[1] Wypowiedzi premiera za oficjalnym stenogramem PE – http://www.europarl.europa.eu/doceo/document/CRE-8-2018-07-04-ITM-004_EN.html

[2] https://www.radiomaryja.pl/multimedia/myslac-ojczyzna-1846/