Zabolało, gdy się dziś przekonałem, że są ludzie, nawet spośród tych blisko, codziennie spotykanych, którzy nie wiedzą nic o Piotrze Szczęsnym, „szarym człowieku” jak o sobie napisał, a przecież barwnym wyjątkowo.

19 października 2017 r., plac przed Pałacem Kultury. Jakiś człowiek wykrzykuje przez megafon słowa, które docierają do nielicznych tylko. Nikt szczególnie się tym nie interesuje. W drodze z punktu do punktu, od spraw do spraw. Nikt nie zwraca uwagi, gdy oblewa się czymś i dopiero kiedy zaczyna płonąć…

Piotr Szczęsny rozpoczął ostatnią drogę wsród ludzi, a jednak do bólu sam. Przygotował się do tego dokładnie. Tylko on wiedział jak bardzo musiały go boleć wszystkie te przygotowania, każda myśl. Czy się wahał? Czy nie zwątpił choć na chwilę?

Kraków, 14.11.2017 r., cmentarz Salwatorski nie widział chyba tylu ludzi żegnających tego jednego, Piotra Szczęsnego. Pochmurny dzień, a jednak słońce jasnym promieniem oświetliło miejsce przed wejściem do kaplicy. Oślepiającym światłem.

Łzy płynące po twarzy przy homilii ks. Bonieckiego:

„Wielu z nas różnorodność przeraża. Często nie rozumiemy różnorodności. Oczekujemy, że doskonałość dla wszystkich jest taka sama. Inność budzi w nas odruchy obronnej agresji… Jezus jednak mówi wszystkim, co czują się w oczach ludzkich „inni”: nie lękajcie się, mieszkań jest wiele.
Żegnamy śp. Piotra. Człowieka, który jest jak krzyk, który rozdziera ciszę. Jak ogień, który z ciemności wydobywa kształt rzeczy w ciemnościach jakby nieobecnych, bo niedostrzegalnych. Krzyk – budzi strach. Ogień – budzi strach. Śmierć budzi strach”.

W najgłębszej z cisz tylko słowa homilii przecinają powietrze. Zdawać się mogło, że nikt nie oddycha.

„Piotr był z tych, którzy widzą ostrzej, widzą to, czego większość ludzi nie dostrzega, czuje drgania sejsmiczne, których wielu nie czuje, widzi rysy na murze, stłuczony dzban i złamany kołowrót, widzi symptomy katastrofy. Wierzy, że może ostrzec. Wie, że to uczynić musi.
Widzę pana Piotra: wieczór, kilka ostatnich godzin życia, trwania pod Pałacem Kultury. Myślę o wewnętrznym dialogu, który z sobą toczy. Dialog trudny. Straszny. Samotny wśród biegnących ludzi… Wyobrażam sobie cisnące mu się do głowy pytania: Czy warto? Jaki krzyk? Jaki znak może ludzkie serca poruszyć? O tym być może myślał, siedząc kilka godzin pod Pałacem Kultury. Napisał: „Wierzcie mi, nie jest łatwo…”.

Mówią mi­: z samobójcy robisz świętego. Nie jestem urzędem ogłaszającym świętych. Myślami stoję tam, na placu pod Pałacem Kultury i pytam: kim ja jestem, żeby osądzać czyn mego bliźniego? Taki czyn. Tak dramatyczny…
Zdumiewają mnie ci, którzy śp. Piotrowi rzucają w twarz: niepotrzebna jest ta twoja męka, czyn nieadekwatny do sprawy. Twojego krzyku nie posłucha nikt. Tak mówią zadowoleni z siebie „sprawiedliwi”. Człowiekowi, który swoją egzystencję, swoje „być”, zamienił w krzyk, zamienił w ogień. W ból.
Uważajcie, sędziowie swoich braci, wy, ani zimni, ani gorący – żebyście nie zostali wypluci z ust Boga. Żeby nie usłyszeć krzyku, żeby nie zobaczyć świata w tamtym blasku, wymyślacie formuły obronne, że to nie był krzyk, że to nie był blask…

Wszyscy znamy testament Piotra. Nie czas i nie miejsce na odczytywanie go. Jednak na jeden szczegół chcę zwrócić uwagę: Testament Piotra jest krzykiem niepokoju, krzykiem bezradności, krzykiem protestu. Ale jest krzykiem miłości, nie nienawiści”.

Wspominając Piotra czujemy tę miłość. Tym bardziej boli strata, ogromna strata. Głęboka tęsknota do człowieka, którego nie było nam dane poznać osobiście. I dane już nie będzie.

Żegnaj Piotr, do zobaczenia gdzieś na placu, na ulicy. Gdziekolwiek, byle razem.

Wspominaliśmy dziś Piotra, jak co rok w pasażu Schillera – mimo smutku czując tę miłość, którą nas obdarzył.

_Mirek Michalski 

fot: Michał Stolarski, Konrad Jęcek, Madosia