___
Mirek Michalski

Czytałem wiele wypowiedzi na temat wczorajszego, wspólnie spędzonego święta, naszego fantastycznego Pikniku. Pomyślałem, że skoro tyle już padło ciepłych słów, tyle wspomnień napisano, piękną video relację zamieścił Jarek Płuciennik, Kasia Knapik napisała tekst a Małgosia Michalska zamieściła to wraz ze zbiorem świetnych zdjęć na naszej stronie internetowej, to po co jeszcze ja? Ale, wybaczcie, nie mogłem się oprzeć.

W sumie to dobrze, że dopiero teraz usiadłem, żeby napisać co dla mnie oznacza wczorajszy Piknik. I jego nazwa „Nadzieja jest w nas”. Jak bardzo ważne są to słowa – wiemy. Jak głęboki mają sens – również. Ale jak trafnie opisują to, co faktycznie się dzieje – z tego chyba nie do końca zdajemy sobie sprawę.

Być może to będzie przydługi tekst, wybaczcie. Ale bardzo muszę się z Wami podzielić spostrzeżeniami z wczorajszego dnia, z dzisiejszej lektury Waszych wpisów i pewnej wypowiedzi jednego z członków zarządu głównego, który wyczytałem w innej grupie.

Zacznę jednak od całkiem innego wydarzenia, które jest dla mnie bardzo ważne i stanowiło ważny punkt w historii łódzkiego KODu. Ponad rok temu, 17 kwietnia 2016 r. zorganizowaliśmy wespół z Łódzkimi Dziewuchami Dziewuchom manifestację. Nie było łatwo, o czym zapewne nie wszyscy wiedzą. Mieliśmy łatkę „politycznych”, przystawek partii. Tak nas rysowano i takie piętno do nas przylgnęło. Niektóre z Dziewuch miały pewne opory, nie chciały – co zrozumiałe – być kojarzone politycznie. Bo o własną wolność chciały walczyć, o własne prawa. Bo żadne w ugrupowań politycznych nigdy nie spełniło ich oczekiwań w tym zakresie. I to jest smutna prawda.

Udało się, uwierzyły w nas i wspólnie zrobiliśmy pierwszą taką manifestację w Polsce. Byłem niezmiernie dumny z nas wszystkich, z tego, że umiemy sobie zaufać, zrobić razem to, czego w pojedynkę nie dalibyśmy rady, lub nie byłoby to tak znaczące. Już wtedy byłem pewien, że Łódzkie Dziewuchy potrafiły będą dokonać rzeczy niezwykłych i kto obserwuje ich działania, ten wie, że się nie myliłem. Potem wiele razy wspólnie podejmowaliśmy współpracę. Choćby niezwykły marsz 2 października 2016 r. Planowaliśmy go wcześniej, zanim pojawiła się idea Czarnego Protestu zaplanowanego w całej Polsce na dzień 3 października. Zrobiliśmy więc oba. Pierwszy zgromadził ponad 10 tysięcy manifestantów, drugi, w strugach deszczu, pod parasolami około 3 tysiące. Dzień po dniu.

Innym razem, łącząc się we współpracy z każdym, kto zechciał stanęliśmy „Murem za Hanką”, skutecznie zniechęciliśmy niełaskawie nam panujących do uroczystego otwarcia Dworca Fabrycznego (nie mogliśmy pozwolić na przypisywanie siebie nie swoich zasług). Otworzyliśmy go nieoficjalnie, ale bardzo uroczyście my, mieszkańcy miasta. Jeszcze pięknie uczczone święto Święto Niepodległości 11 listopada ubiegłego roku. Tym razem zaprosiliśmy na nie łódzkich samorządowców. Wszystkich. Nie wszystkie ugrupowania skorzystały. Dokładniej – jedno nie. Będziemy kontynuowali tę tradycję. Marzymy, żeby były to doroczne łódzkie uroczystości.

Mógłbym jeszcze długo wymieniać. Dlaczego o tym piszę? Bo każde z tych wydarzeń pokazuje, że… nadzieja jest w nas. Niezłomna. Ta, którą nosimy w sobie i która nakazuje nam działać, choćby organizować takie manifestacje, debaty, wykłady, pikniki. Ale wczoraj zrozumiałem, że jest jeszcze inny aspekt tej nadziei. To NADZIEJA POKŁADANA W NAS.

Ta nadzieja pokładana w nas była widoczna w uśmiechach, oczach, gestach tysięcy ludzi, Łodzian, którzy przybyli na Piknik. Wybrzmiewała z ich słów. Słyszałem ją również z ust gości z debat – naszych samorządowców. I to w niełatwym momencie. Mówiliśmy wtedy o możliwości stworzenia wspólnych list wyborczych przez zjednoczoną opozycję. Wiecie, że to trudne zadanie. Ale spoiwem możemy być właśnie My! Nie dlatego, że KOD. To szyld, nazwa. My! Ludzie, którzy w łódzkim KODzie działają. Ludzie, nie logo. Bo sama nazwa zdziałać nic nie może.

My wszyscy, współpracujący ze sobą, niezależnie od tego co i ile mamy możliwość zrobić, my jesteśmy nadzieją. I mamy nadzieję. A to już potężna siła, która może wszystko, jeśli tylko nie popadnie w samozachwyt, nie da się podzielić na jakiekolwiek podgrupy. Doświadczenie wszystkich naszych z przedsięwzięć pozwala mi głęboko wierzyć, że nie zawiedziemy tej nadziei. Bo umiemy pięknie marzyć, ale też uparcie dążyć do spełnienia tych marzeń.

Wspomniałem na początku o słowach jednego z członków naszego zarządu głównego. Zaczął on od słów „bo to góra odpowiada za…„. Moi drodzy, w takiej grupie jaką jesteśmy, w takim stowarzyszeniu nie ma mowy o „górze”. Wczoraj wszyscy skręciliśmy namioty, biegaliśmy z zaopatrzeniem, wydawaliśmy pyszny żur, zabawialiśmy naszych najmłodszych gości, robiliśmy co było trzeba. Taszczyłem z Marianem, Wojtkiem, Jakubem, Michałem i Włodkiem ciężki jak siedem nieszczęść agregat. Dziś mój kręgosłup nie chce mi tego wybaczyć. Ale ta radość ze wspólnej pracy – to najlepszy środek przeciwbólowy.

Cały ten przydługi tekst to potrzeba podzielenia się z Wami tym, że ta Nadzieja, która jest w nas, to także nadzieja w nas pokładana. I nie możemy nawalić. Nie w Łodzi, nie w Łódzkiem. Chcę też powiedzieć, że wierzę w nas wszystkich, tak fantastycznie zgranych, przyjaznych sobie. Wiem, zdarzają się zgrzyty. Ważne, że umiemy z nich wyciągać właściwe wnioski.

Przepraszam, że nie będę dziękował za ten przepiękny dzień nikomu z imienia i nazwiska. Co najmniej kilkadziesiąt osób pracowało na te chwile. Z pewnością bym o kimś zapomniał i nie wybaczyłbym sobie tego. Jesteśmy zespołem. I nie ma góry, dołu, środka… Jest nadzieja. Czyli my.