Kontynuujemy publikację wybranych stronic z „Codziennika z czasu zarazy” Jana Suligi. Postrzegamy je jako głos w wolnej dyskusji na bieżące tematy. Teksty te, nadzwyczaj osobiste, czasami kontrowersyjne, „nieuczesane” i nietuzinkowe traktujemy jako przyczynek do szkicowania zarysów naszej zbiorowej, współczesnej, polskiej świadomości. Kształtowania się postaw i poglądów. Są wolnym głosem w wolnej rozmowie Polaków i świadectwem naszej najnowszej historii.

– Jerzy Morka


CODZIENNIK Z CZASU ZARAZY

26.04.2020, niedziela

Moje życie codzienne jest dość proste. Wstaję, dokonuję porannych ablucji, piję ziółka dla zdrowotności, jak starszemu panu w moim wieku przystało, śniadanie, malusia kawa (ale za to bardzo mocna), wgląd na pocztę i na facebooka (o kurzeniu papierosów nie wspominam, bo jeszcze ktoś wpadnie na „genialny” pomysł, by mnie do nich zniechęcić argumentami tak rzeczowymi, że aż wkurwiającymi i powodującymi skutek odwrotny od oczekiwanego ). Dzisiejszy ranek też tak się zaczął z jedną, drobną różnicą. Jako że od kilku dni nie zaglądałem do skrzynki pocztowej, która już wkrótce stanie się również urną wyborczą, postanowiłem ją otworzyć i zajrzeć, czy czegoś w niej nie ma. Było. Co? Oczywiście faktury, bo epidemia epidemią, a płacić za media trza i to coraz więcej.
Wyciągnąwszy z przyszłej urny wyborczej kilka kopert wróciłem do domu i, zapalając niezbędnego w tych okolicznościach papierosa zacząłem je otwierać. Najpierw pierwszą, potem drugą, aż wreszcie dotarłem do ostatniej, nie zaadresowanej, bez nadawcy, czystej, lirycznej i śnieżno białej. A cóż to takiego? W dawnych czasach zamarłbym z przerażenia, że ktoś mi podesłał biały proszek z wąglikiem, kto jednak pamięta teraz tę zamierzchłą epokę, kiedy to cały świat dygotał ze strachu przed bio-terroryzmem wynalezionym przez Polaka w USA i podobnego mnie eremitę? Wąglik już jest passe, teraz na topie jest COVID-19, którego raczej w kopertach się nie przesyła. Anonim jakiś, czy co? Takie również niegdyś często – gęsto dostawałem, podpadłszy dwóm środowiskom – nawiedzonym chrześcijanom i nie mniej porąbanym członkom pewnej sekty, której nazwy tu nie wymienię, by jej o moim istnieniu nie przypominać. W anonimach tych ci pierwsi grozili mi wiecznym potępieniem, strasząc piekłem, którego akurat się nie boję, a to z prostego powodu, że będąc człowiekiem ciepło, a nawet żarolubnym nie straszne mi są piekielne ognie. Przeciwnie! Piekłem jest dla mnie Antarktyda, a dokładniej każdy rejon świata, gdzie temperatura oscyluje w okolicach zera, a nawet nieco powyżej, co powoduje u mnie odruch kurczenia się i niedorozwoju intelektualnego. Ci drudzy byli bardziej docześni, gdyż oprócz zapowiedzi, że mi obiją mordę przy pierwszej, nadarzającej się okazji oskarżali mnie o pedofilstwo połączone z innymi wynaturzeniami seksualnymi. Prawdę mówiąc oskarżenia te nie robiły na mnie wrażenia. Bardziej zdumiewały swą przenikliwością. Nie dlatego, iżbym był pedofilem, bo nim nie jestem. Z tej przyczyny, że odczytywałem to jako nieumiejętnie wyrażony podziw dla bogactwa mych erotycznych fantazji, o których tu, z przyczyn jasnych pisać raczej nie będę…

Tak czy inaczej zagadka wymagała rozwiązania, sięgnąłem więc po tę kopertę i ją otworzyłem. Z środka wypadły dwie maseczki i dołączona do nich ulotka podpisana przez burmistrza Józefowa. W ulotce tej pan burmistrz informował, że „ w związku z wprowadzeniem nakazu zakrywania poza domem ust i nosa” przygotował i rozesłał do każdego mieszkańca komplet dwóch maseczek wielorazowego użytku ze szczegółową instrukcją, jak je używać oraz przechowywać. Dowiedziałem się także, iż dla mojego, najwyższego dobra powinienem siedzieć w domu i ze w razie czego straż miejska zrobi za mnie zakupy i mi je dostarczy za darmo. Wow! Natychmiast poczułem się zaopiekowany i nie zdany sam na siebie. Ironizuję nieco, lecz delikatnie, jakby bowiem na to nie patrzeć, józefowski samorząd zrobił swoje najlepiej jak umiał, a że widok maseczek przyprawia mnie o mdłości, to przecież nie jego wina. Jednym słowem – szacun! Ja zaś, ze swojej strony stanowczo oświadczam, że doceniając ten gest maseczek nosić nie będę, bo duszę się w nich i nie mogę kurzyć papierosa na świeżym powietrzu. Ponadto lekarze chińscy stwierdzili, że palenie fajek odstrasza koronawirusa, a ja im wierzę tak, jak wierzę w myśli Mao i długaśne wywody Konfucjusza. I tego się będę trzymać, jak pijany płota

Poważniej zaś mówiąc uważam, że przymusowe „maseczkowanie” społeczeństwa przynosi więcej szkody, niż pożytku, nakręcając spiralę strachu i jeszcze bardziej separując od siebie ludzi, a poprzez to ich osamotniając. Samotność, oddzielenie, separacja – te czynniki są, moim zdaniem, znacznie groźniejsze niż COVID-19, gdyż każdy organizm oddzielony od innych traci witalne siły, słabnie, wynaturza się i z czasem umiera. Jest to prawidło nie tylko biologiczne, również społeczne i kulturowe, czego kompletnie nie pojmują zarażeni PiSwirusem czciciele pewnego, żoliborskiego nadprezesa, odmieniający słowo „narodowy” we wszystkich, możliwych przypadkach. Pomijając fakt, że żadna kultura nie jest stricte homogeniczna, to – jak pokazała historia – wszystkie próby zamknięcia się na zewnętrzne wpływy kończyły się tak samo, czyli katastrofą. A dokładniej – katastroficznym uwiądem danej społeczności, jej regresem i osłabieniem, w którego wyniku stawały się one pożywką silniejszych i bardziej otwartych społeczeństw.

Daleko nie trzeba szukać, starczy cofnąć się do sarmackiej I Rzplitej, kiedy to zaczadziała szlachta tkwiła po uszy w swym sarmackim sosie, pieszcząc go i hołubiąc jako coś, co ich od innych nacji wyróżnia, w tym zaś czasie, te inne nacje urosły w potęgę i podzieliły się Polską jak weselnym tortem. Skutki tej narodowej ksenofobii polskich sarmatów odczuwamy do teraz, z tą malusią różnicą, że siermiężny gumofilc zastąpił sarmacki kontusz, a bejsbol szlachecką karabelę. Cała reszta jest taka sama i niechybnie doprowadzi do tego samego, ku uciesze Władimira Putina, godnego następcę Katarzyny Wielkiej. No, ale tego to PiSowskie gumofilce, bejsbole i skonfederowani z nimi blokersi nie wiedzą, bo widzieć nie mogą, zapatrzeni w światłe oblicza swoich, wspaniałych przywódców. Ponadto ich nowomowa takie widzenie wyklucza, są bowiem, w swoim mniemaniu, zdrową tkanką zarażanego lewactwem społeczeństwa, które bezwzględnie trzeba leczyć i odrobaczać. Oto czemu LGBT, lewactwo, postkomuna, liberalizm, miltikulti, UE, Soros, masoni, Żydzi i wszelkiego rodzaju obcokrajowcy pałętający się po naszym, ślicznym kraju są zarazą gorszą od epidemii COVID-19, ona zaś to wyraz bożego gniewu za bezbożne czyny wyż wspomnianych oraz ich przyzwolenie na hekatombę nienarodzonych dzieci.

W tej sytuacji wszelka polemika mija się z celem, gdyż Polskę zamieszkują dwa, wrogie plemiona używające podobnego, lecz znaczeniowo odmiennego języka. I byłoby to smutne, jeśli nie tragiczne, albowiem od kilku co najmniej lat trwa w Polsce hybrydowa wojna domowa połączona z hybrydową rewolucją. Efekt każdej rewolucji zawsze jest ten sam – większy zamordyzm od obalonego zamordyzmu. Dla mnie symbolem tego pierwszego są te dwie maseczki, które mi anonimowo urząd miejski podrzucił. Nie maseczki to są bowiem, lecz kneble, których zadaniem jest separować mnie od innych ludzi. Ja natomiast nie chcę siebie kneblować i choć rozumiem epidemiologiczne przyczyny, dla których owo kneblowanie wprowadzono, pójdę dziś do lasu bez knebla, by wzmocnić mój organizm energią drzew, na szczęście wciąż żyjących i nie zakneblowanych. Tym samym ogłaszam dzień 26 kwietnia Dniem bez Knebla oraz Dniem Przyjaznych Uśmiechów. A może nie dzień? Może tydzień? A jeszcze lepiej miesiąc, rok i tak do końca świata i jeden dzień dłużej? J

_Jan Witold Suliga

 

Jan Witold Suliga (ur. 20 grudnia 1951 w Krakowie) – polski etnograf, antropolog kultury, pisarz, tarocista. Doktor nauk humanistycznych. Od roku 1985 był wykładowcą w Instytucie Geografii Uniwersytetu Łódzkiego, a później (w latach 1990–2006) pełnił funkcję dyrektora Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie. Jego specjalizacja naukowa obejmuje kulturę Indii (ze szczególnym uwzględnieniem społeczności plemiennych), antropologię kulturową i stosowaną, geografię religii, kabałę, tantrę, szamanizm, mitologię i symbolikę mitów oraz historię okultyzmu. Autor kilkudziesięciu artykułów z zakresu etnografii, antropologii kulturowej i religioznawstwa, a także książek z dziedziny ezoteryki oraz powieści.