Kontynuujemy publikację wybranych stronic z „Codziennika z czasu zarazy” Jana Suligi. Postrzegamy je jako głos w wolnej dyskusji na bieżące tematy. Teksty te, nadzwyczaj osobiste, czasami kontrowersyjne, „nieuczesane” i nietuzinkowe traktujemy jako przyczynek do szkicowania zarysów naszej zbiorowej, współczesnej, polskiej świadomości. Kształtowania się postaw i poglądów. Są wolnym głosem w wolnej rozmowie Polaków i świadectwem naszej najnowszej historii.
– Jerzy Morka
CODZIENNIK Z CZASU ZARAZY
17.07.2020 piątek
Znów o polityce, od której trudno się oderwać 😀
Dopadły mnie ostatnio zarzuty, że przyłączam się do pisowskiej nagonki dzielenia ludzi na „lepszych” i „gorszych” i że tego się po mnie nie spodziewano. Pomijając fakt, iż zarzut ten jest całkowicie bezsensowny zastanawiam się, czy wyż wspomniani „krytykanci” z równą zaciekłością tudzież misją szerzenia narodowej zgody i otwartości na pisowski elektorat udzielają się na rozlicznych kato-prawicowych forach, gdzie aż kipi od nienawiści do wszystkiego, co nie jest „polsko polskie”, katolickie i kaczolubne. Otóż nie. Tu jakoś owi „krytycy” nie dają głosu, słusznie uznając, że spadłaby na nich taka fala hejtu, że ich misjonarski zapał natychmiast by ostygł 😀 Więc o co im chodzi? O to, że niewielkiej trzeba odwagi, by próbować mi „przywalić”? Nie. To wyraz ich frustracji i durnego – moim zdaniem – przekonania, że trzeba optować za połączeniem czegoś, co całkowicie do siebie nie pasuje tylko po to, ażeby wykazać swoją „wyższość” i wspaniałość politycznej/duchowej poprawności. My nie dzielimy, to ty dzielisz, my ponad, a ty pod, i takie tam inne srali mazgali podlane bezwarunkową miłością oraz duchowym oświeceniem wymieszanym z wiarą, że Polska jest jedna, tylko myśmy się dali PiSowi podzielić.
Gucio prawda. Polska zawsze była podzielona o czym świadczy wiele faktów, których wyliczanka zajęłaby tyle miejsca ile stron liczy sobie cała twórczość pisarska Adama Mickiewicza. Byliśmy podzieleni w czasie powstań, byliśmy podzieleni w okresie międzywojnia i po II Światowej też. Za komuny opozycja również nie stanowiła monolitu, przeciwnie, dzieliła się na kilka frakcji, z których po 1989 roku jedna doszła do władzy, a druga jej tego zaciekle zazdrościła. Statystyczno-terytorialny dwupodział elektoratu Dudy i Trzaskowskiego także tego dowodzi, dzieląc Polskę na dwie części – terytorium zaboru rosyjskiego i austriackiego – za Dudą, oraz obszar zaboru pruskiego i Ziem Odzyskanych – za Trzaskowskim (nazwijmy je roboczo PiSlandem i POlandem od skrótów obu wrogich sobie partii).
Tak przynajmniej wygląda, gdy weźmiemy pod uwagę statystyki województw, bo jeśli przyjrzymy się temu dokładniej, tj. wejrzymy w rozkład głosów w powiatach i gminach oraz przekrój zawodowy zwolenników Dudy i Trzaskowskiego, na jaw wyjdzie jeszcze jeden, ważniejszy moim zdaniem aspekt tego, krajowego duopolu. Jaki? Ano dwojaki. Po pierwsze – za Trzaskowskim stanęły miasta, za Dudą wieś. Po drugie – po stronie PiSlandu zapanowała pełna mobilizacja mieszkańców wsi, po stronie POlandu – nie, ponieważ z tego obszaru wywodzi się znakomita większość ludzi nie głosujących, którym albo wszystko wisi i powiewa, albo po prostu się nie chce. Jeśli dodamy do tego ten malusi fakcik, iż spora grupa wiejskiej ludności POlandzkich terytoriów ma korzenie PGR-owskie, sprawa zaczyna się nieco rozjaśniać.
Zacznijmy od tego, że w przeciwieństwie do państw Zachodu w Polsce nie rozwinął się „stan trzeci”, czyli mieszczaństwo. Polska była i wciąż jest krajem wiejskim, w którym mentalność pańszczyźnianych półniewolników miesza się z nie mniej zniewoloną, bo przywiązaną do ołtarza i „kutasa” możnowładców „katolicko-patriotyczną” mentalnością zubożałej i zaściankowej szlachty. Owszem, to z tej ostatniej wywodzi się polska inteligencja wzmocniona tą częścią chłopstwa, które po uwłaszczeniu osiadła w miastach, dając z jednej strony początek tzw. klasy robotniczej (de facto chłopsko-robotniczej), z drugiej postawiwszy na biznes i wykształcenie utworzyła warstwę mieszczańską, do której dołączyło się wielu zeświecczonych Żydów. To ona (statystycznie rzez biorąc) poniosła największe straty podczas okupacji, po wojnie zaś zasilona została przez korzystających z masowej edukacji potomków chłoporobotników.
Trwająca 45 lat komuna przyczyniła się do „okrzepnięcia” tej warstwy, mocno indoktrynowanej, lecz w swojej masie przeciwnej komunie, w pewnej swej części lewicującej i kultywującej tradycję lewicowych partii międzywojnia, np. PPS-u. To z niej wywodziła się znakomita większość opozycjonistów, którzy doprowadzili do obrad Okrągłego Stołu i polskiej, bezkrwawej rewolucji. Nie wszystkim się to podobało, przeciwnicy wszakże stanowili mniejszość i przez długie lata musieli siedzieć cicho. Do czasu. Odwoławszy się bowiem do tradycyjno-kościelnej mentalności wsi i połączywszy ją z mentalnością zaścianków frakcja ta dorwała się wreszcie do władzy i nie ma zamiaru jej stracić. W sukurs przyszli jej mieszkańcy wsi POlandu, którzy wybory olali, dajac w ten sposób głos zwycięzcy, czyli Dudzie. Olali zaś dlatego, że w przeciwieństwie do swych ziomków z PiSlandu ich ojcowie i dziadowie przybyli tu jako imigranci, zajmując miejsce Niemców. Są więc wykorzenieni, wyrwani z dawnych „ojcowizn”, wymieszani i pozbawieni długowiekowej tradycji. Zaś człowiek bez korzeni – jak powiedział mi niegdyś pewien szaman z plemienia Lakota – jest jak pył i mgła albo błoto. Nic zatem dziwnego, że PiSlandzka wieś zmobilizowała się do obrony tradycji, POlandzka – w sporej mierze miała wszystko w dupie. Oczywiście upraszczam i w rozważaniach tych nie biorę pod uwagę wielu czynników oraz lokalnych specyfik (casus Śląsk). Tym niemniej uważam, że to właśnie tłumaczy czemu podział Polski na wschodni PISland i zachodni Poland jest tylko zgrubny i że de facto mamy do czynienia z wielko i średnio miejskimi wyspami POlandii, reszta zaś kraju należy do PiSlandu.
To już było. W czasie Powstania Styczniowego chociażby, kiedy to pańszczyźniane chłopstwo z dużą niechęcią odniosło się do owego narodowego zrywu. Tak było też za komuny, z ta drobną różnicą, że jakaś część rolników owszem, wsparła Solidarność, lecz głównie z przyczyn religijnych i poniekąd ekonomicznych. Sama Solidarność zresztą ten aspekt silnie wykorzystywała, wchodząc w alianse z kooperującym z komuną Kościołem i złożyła za to daninę po dojściu do władzy (religii zaczęto uczyć w szkołach). I tu jest pies, a raczej PiS pogrzebany, albowiem jego przeciwnicy choćby najbardziej się starali, nigdy nie zostaną uznani przez KK i bogobojno-chłopsko-robotniczy naród za prawowiernych katolików. Słusznie, ponieważ polska warstwa inteligencka zawsze miała na pieńku z polskim Kościołem zdominowanym przez chłopo-szlacheckich hierarchów i proboszczów. Tym mentalność chłopsko-szlachecka jak najbardziej pasuje. Więcej! Oni ją kultywują i uznają za „wzorcową”.
Reasumując – ze smutkiem stwierdzam, że Polska, mimo komuszych starań, rozwoju przemysłu, wzrostu sfery usług w III RP, szerszego dostępu do edukacji, informacji, przynależności do UE i otwartych granic wciąż pozostaje krajem chłopsko-drobno-szlacheckim i że mentalność ta święci tryumfy. Wyraża się ona dość prosto: 1/ przywiązaniem do aktualnie rządzącej władzy (o ile władza ta ją hołubi, dotuje, daje przywileje i wynosi ponad „wykształciuchów”); 2/ przywiązaniem do ołtarza i przaśno-barokowej religijności na pokaz, z jednoczesnym kultywowaniem niechęci, a bywa że i nienawiści, do wszystkiego, co inne, obce i poprzez to zmuszające do wyjścia ze strefy obyczajowo-ekonomicznego komfortu; 3/ partykularyzmem i brakiem szerszej perspektywy oglądu politycznej rzeczywistości Polski i świata (niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna…); 4/potrzebą bycia „zaopiekowanym” przez „władzę”, korupcyjnością (w szerokim tego słowa znaczeniu), biernością lub/i chwilową aktywnością wtedy, gdy ktoś próbuje naruszyć to wiejsko-zaściankowe status quo.
W tym kontekście podział mieszkańców naszego kraju na „Polaków i Europejczyków” oraz ciągnących z UE kasę, lecz tenże UE krytykujących „polskich Polaków” jest jak najbardziej zasadny. Czy tego więc chcemy, czy nie, mamy w Polsce dwie Polski z przewagą tej drugiej. Różnica miedzy nimi jest również taka, że ta „pierwsza Polska” („pierwsza” nie oznacza lepsza!!!!!!) także się dzieli, co wykazał chociażby ruch Hołowni, którego elektorat woła, że jest „bity” przez zwolenników Trzaskowskiego (co upodabnia go do pisolubnej ludności PiSlandu, która też czuje się atakowana i „gwałcona”), ci drudzy zaś żywią ogromną pretensję, że Hołownia nie wsparł Trzaska tak, jak wedle nich winien zrobić (a to niby czemu?). W ten sposób, poprzez dalsze pączkowanie dojdziemy do absurdu, tj. wieloletniego dyktatu PiS i „chłopo-szlachty”. Wygra na tym Kościół. Wygra Kaczyński. A kto przegra? Jak zawsze – Polska.
Piszę o tym z bólem, ponieważ począwszy od 1990 roku z dumą myślałem o sobie jako o Polaku, mając w pamięci to, do czego doszliśmy przez następne ćwierćwiecze i mając naiwną nadzieję, że mój kraj stanie się takim, jak inne kraje Zachodu – otwartym, acz wstrząsanym nieuchronnymi problemami wynikającymi z tego otwarcia. Dziś po tej dumie pozostały strzępy, a nadzieja poszła w PiSdu. W czasach mej młodości mówiło się ironicznie: „taka gmina”. No cóż, okazuje się, że „gmina” jest jednak w Polsce nieśmiertelna, czyniąc ją jedną, wielką gminą.
Ps. Wszystkich urażonych tym „gminnym” porównaniem przepraszam, wszak wiem dobrze, ze gmina gminie nie równa, słowo to zaś jest tu tylko symbolem pewnego stanu umysłu, a nie pejoratywnym określeniem odnoszącym się do każdego mieszkańca „gminnej Polski”.
Ps2. Jeżeli ktoś wyrozumie z tego tekstu, iż się wynoszę i uważam za lepszego, to niechaj trzepnie się mocno w głowę, gdyż myśl taka jest mi kosmicznie daleka. Moje korzenie są chłopsko-szlacheckie i od kilku pokoleń miejskie, emocjonalnie mi bliskie, dzięki czemu nie jestem „pyłem i mgłą”.
Ps3. Tekst ten jest luźną impresją i niczym więcej. Nie kieruje mną ani gorycz, ani wkurw, ani tym bardziej chęć dokopania komuś.
Ps4. I to by było na tyle dzisiejszego dnia
_Jan Witold Suliga
Jan Witold Suliga (ur. 20 grudnia 1951 w Krakowie) – polski etnograf, antropolog kultury, pisarz, tarocista. Doktor nauk humanistycznych. Od roku 1985 był wykładowcą w Instytucie Geografii Uniwersytetu Łódzkiego, a później (w latach 1990–2006) pełnił funkcję dyrektora Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie. Jego specjalizacja naukowa obejmuje kulturę Indii (ze szczególnym uwzględnieniem społeczności plemiennych), antropologię kulturową i stosowaną, geografię religii, kabałę, tantrę, szamanizm, mitologię i symbolikę mitów oraz historię okultyzmu. Autor kilkudziesięciu artykułów z zakresu etnografii, antropologii kulturowej i religioznawstwa, a także książek z dziedziny ezoteryki oraz powieści.