Kontynuujemy publikację wybranych stronic z „Codziennika z czasu zarazy” Jana Suligi. Postrzegamy je jako głos w wolnej dyskusji na bieżące tematy. Teksty te, nadzwyczaj osobiste, czasami kontrowersyjne, „nieuczesane” i nietuzinkowe traktujemy jako przyczynek do szkicowania zarysów naszej zbiorowej, współczesnej, polskiej świadomości. Kształtowania się postaw i poglądów. Są wolnym głosem w wolnej rozmowie Polaków i świadectwem naszej najnowszej historii.
– Jerzy Morka
CODZIENNIK Z CZASU ZARAZY
04.06.2020 r., czwartek
31 rocznica wyborów, które odbyły się 4 czerwca 1989 roku. Dobrze pamiętam ten dzień, piękny, słoneczny, ciepły, pełen niejasnej jeszcze nadziei, a zarazem pewności, że tego, co się dzieje już nikt nie powstrzyma i że to koniec wieloletniej udręki i przygnębiającej atmosfery, w jakiej przyszło nam żyć po „wybuchu” stanu wojennego. Zmieniało się wszystko. Na zewnątrz i wewnątrz mnie, ponieważ w tym właśnie czasie szykowałem się do opuszczenia Łodzi, w której mieszkałem od 1964 roku, odchodziłem od pierwszej żony, związałem się z inną kobietą, chcąc z nią założyć rodzinę i zmieniałem pracę, podjąwszy decyzję rezygnacji z pracy wykładowcy w Instytucie Geografii Uniwersytetu Łódzkiego, by objąć stanowisko dyrektora Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie. Mówiąc najkrócej – rewolucji zewnętrznej towarzyszyła rewolucja wewnętrzna, moja, osobista, która – podobnie jak ta pierwsza – sprawiła, że zarówno los Polski, jak i mój zmienił się radykalnie i – że tak powiem – raz na zawsze. Szedłem do wyborczego lokalu, mijając przyklejone na ścianach afisze z wizerunkiem Lecha Wałęsy i jakiegoś człowieka, który kandydował do Sejmu i wiedziałem, że to na niego mam zagłosować, by opozycja zyskała ustaloną przy Okrągłym Stole ilość swych przedstawicieli w parlamencie. Tak, to prawda. Nie były to jeszcze w pełni wolne wybory. Lecz paradoksalnie one to uruchomiły lawinę, która zmiotła PZPR do lamusa historii i stały się pierwszą podwaliną III RP.
Żyliśmy w stresie i w nadziei. W Chinach – rewolta studentów zagradzających swoimi ciałami drogę czołgom. W Rumunii – wojna domowa. W Związku Sowieckim – przepychanki i niejasność, co uczyni Gorbaczow. Niepokoje w NRD-ówku i obalanie berlińskiego muru. Szło nowe, wszystko się zmieniało, tak w Polsce, jak i w całym tzw. obozie socjalistycznym, który nie darmo nazywał się obozem, choć bliższe mu było określenie „gułag”.
I powiem jeszcze to: Okrągły Stół uratował Polskę od krwawej zawieruchy, z której – jak to zawsze dzieje się w przypadku rewolucji – powstać mógł tylko jeszcze większy totalitaryzm i jeszcze gorszy zamordyzm. Siły, które tego pragnęły były wtedy słabe i – na szczęście – rozproszone. Chcieliśmy normalnie żyć, a nie latać z karabinami i strzelać do siebie nawzajem. I ta nasza wizja bezkrwawej rewolucji wtedy zwyciężyła. Lecz nic, co wyparte nie umiera. Przeciwnie. Koncentruje się i nabiera mocy. Ta moc zawłaszczyła umysłami wielu Polaków teraz, dlatego rządzi nami PiS, który zespolił prawicowych paranoików z post-ubeckimi i post-komunistycznymi kręgami społecznymi, które w tamtych czasach w milczeniu wspierały komunę, a jeśli nawet nie, to z nią w żaden sposób nie walczyły. Znałem takich ludzi wtedy. Odnosiliśmy się do nich z politowaniem i niechęcią. Teraz oni wydają się tryumfować, zaś ich pozorna waleczność i jeszcze bardziej pozorny, katolicki patriotyzm stanowi nieuświadomioną reakcję obronną związaną na poczuciem winy i niskiego samo-wartościowania. Stąd bierze się ich negacja Okrągłego Stołu i oskarżanie jego uczestników o współpracę z komunistami. Tania ta ich „odwaga” i jeszcze bardziej tani „patriotyzm”, podszyty komuszą roszczeniowością oraz nadmiernie hałaśliwy, która to hałaśliwość służy temu, by ukryć wstydliwy fakt. Jaki? Taki, że sprzedają wolność Polski za miskę soczewicy. Sorry. Nie soczewicy. Za miskę ryżu.
Boli mnie to i napawa obrzydzeniem, widzę bowiem, jak szybko powraca komuna odziana tym razem w narodowo-katolickie szatki. Ta sama buta, ta sama głupota, ten sam, nasączony nowomową słowotok. Ten sam kult wodza i jedynie słusznej linii partii. Ta sama pyszałkowatość i odrealnienie, karmienie się iluzjami i półprawdą. Półprawda zaś to całe kłamstwo i nic tego nie zmieni. Po 4 czerwca 1989 roku król okazał się zwykłym łachmytą i odszedł do swych piekieł, wynosząc partyjne sztandary. Czy czeka nas powtórka z rozrywki
_Jan Witold Suliga
Jan Witold Suliga (ur. 20 grudnia 1951 w Krakowie) – polski etnograf, antropolog kultury, pisarz, tarocista. Doktor nauk humanistycznych. Od roku 1985 był wykładowcą w Instytucie Geografii Uniwersytetu Łódzkiego, a później (w latach 1990–2006) pełnił funkcję dyrektora Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie. Jego specjalizacja naukowa obejmuje kulturę Indii (ze szczególnym uwzględnieniem społeczności plemiennych), antropologię kulturową i stosowaną, geografię religii, kabałę, tantrę, szamanizm, mitologię i symbolikę mitów oraz historię okultyzmu. Autor kilkudziesięciu artykułów z zakresu etnografii, antropologii kulturowej i religioznawstwa, a także książek z dziedziny ezoteryki oraz powieści.