Dni, które przeżywamy są jak słupy graniczne. Do tej pory demokratyczny kraj, państwo niedoskonałe przecież ale wolne, przekracza wyraźną granicę mroku dyktatury. Poprawić można i trzeba było wiele. Gdzieś tam faktycznie przysnęliśmy, zapomnieliśmy jak wiele potrafimy i jak dużo zależy od naszej determinacji. I to nasze wygodne rozleniwienie zemściło się Nadprezesem, Prezydentem RP (Reprezentującym Prezesa), hordami biernych, miernych ale wiernych, pazernych na władzę i profity.

W masce prawych i sprawiedliwych torują sobie drogę żywym ogniem. Konstytucja? Na stos. Prawo? Na stos. Trójpodział władzy? Na stos. Puszcza Białowieska? Na stos. Godność? Na stos. Prawa nabyte do emerytur? Na stos. Z błazeńskim uśmieszkiem na twarzach, błyskiem triumfu w oczach. A tuż obok prymitywny, tchórzliwy zwyczaj zwalniania z pracy za pośrednictwem faksu.

Ludzie o skarlałej osobowości, mentalności karierowicza za wszelką cenę, chama torującego sobie drogę pięścią, zdają się wierzyć w bezkarność. A przecież Temida, która od wieków sprawiedliwe waży każdy argument, oczy przysłoniła przeciw każdej manipulacji, ma niezwykłą przewagę nad prymitywną wiarą w bezkarność i butę. Trwa. Od wieków, bywa że z małym opóźnieniem unosi swój miecz. Jej wyroki są jednak nieuniknione.

Nie mówię tu o zwolennikach partii, której nazwy w dobrym towarzystwie nie wypada wymawiać. Mówię o fałszywych bożkach głoszących zbawienie jeśli tylko da im się władzę absolutną i prących do tego celu bez szacunku do ludzi, prawa i zasad moralnych.

Martwimy się deklaracją podpisania ustaw na Krakowskim Przedmieściu. Ale to nie jest koniec opowieści o naszej wolności, to tylko koniec pierwszego rozdziału. Księga pisze się dalej. Dlatego stajemy przed sądami, tworzymy żywy mur broniący prawo przed bezprawiem.

 

Dziś kolejny raz byliśmy przed sądem na pl. Dąbrowskiego. Mimo atmosfery zbliżających się świąt. My, obywatele. Pracodawcy niemiłosiernie nam panujących. Przyszliśmy powiedzieć „nie” bożkom podszywającym się pod zbawców, bezprawiu w majestacie władzy. Przyszliśmy skandować „anatema” – hańba wam, potępiamy.

I kiedy stanęliśmy osłaniając własnymi ciałami sąd, czuć było tę siłę, która nie pozwoli na niszczenie naszego domu, naszej ojczyzny. Solidarność uścisku rąk, kiedy wspólnie, ramię w ramię, osłanialiśmy Temidę. Bo dziś, w naszej wspólnej ojczyźnie to ona potrzebuje nas. Dlatego jesteśmy.

Wszystkim, którzy byli, którzy chcieli być a nie mogli, którzy jeszcze nie wiedzą, że być powinni, życzę spokojnych, pachnących bliskością, pogodnych mimo wszystko świąt. I Nowego Roku, w którym przyzwoitość znowu stanie się normą a każdy fałszywy bożek otrzyma to, na co zasłużył.

__
Mirek Michalski
zdjęcia: Madosia Michalska

W MEDIACH: