„W zasadzie najważniejsze jest życie. A jak już jest życie, to najważniejsza jest wolność. Ale potem oddaje się życie za wolność i już nie wiadomo, co jest najważniejsze”.
_M. Edelman

 

Kraj antysemityzmu bez Żydów. Czasem można to o Polsce usłyszeć. Czasem (często?) można się przekonać, że to prawda. Dziś jednak pokazaliśmy i zobaczyliśmy coś innego…

Nie zastanawialiśmy się długo – wiedzieliśmy, że 19 kwietnia musimy uczcić także w Łodzi . Tak, powstanie wybuchło w Warszawie, ale jest przecież historią uniwersalną, bliską nam, tak jak bliskie jest i drugie warszawskie powstanie – to, które wybuchło 1 sierpnia rok później. Wśród powstańców nie brak też osób zapisanych na zawsze w historii Łodzi – takich jak Marek Edelman, jeden z przywódców powstania, czy jego żona Alina Margolis-Edelman, czyli znana wszystkim Ala z „Elementarza”.

zdjęcia: Michał Stolarski

Spotkaliśmy się o 18.00 w pasażu Schillera. Piękny, ciepły dzień, na Piotrkowskiej wielu przechodniów, ludzi wracających z pracy, spieszących się dokądś. Z głośników popłynęły żydowskie pieśni, piękne, magiczne, trochę tajemnicze, budzące zainteresowanie przechodniów. Przejmująco smutne i te, przy których trudno nie potupywać, choć to nie okazja.
Rozdawaliśmy przechodniom naklejane żonkile i prawdziwe kwiaty. Marek Edelman co roku otrzymywał od anonimowej osoby bukiet żonkili, które potem sam składał pod pomnikiem bohaterów getta, stały się więc symbolem pamięci o ofiarach powstania. Prawie 1500 żółtych kwiatków przyozdobiło dziś ubrania łodzian.

„Dzień dobry. Wiedzą państwo, że dzisiaj jest ważna rocznica?”.

Niektórzy wiedzieli. Pamiętam panią, która nakleiła żonkila na sercu i powiedziała, że marzyła, żeby go dostać. Myślała, że to możliwe tylko w Warszawie.
Pamiętam pana, który wziął żonkila sobie i dziecku. Dziękując powiedział, że właśnie tłumaczył synowi, co się wydarzyło 19 kwietnia w Warszawie.

I na pewno nie zapomnę pani, która podeszła do nas na samym początku i po angielsku zapytała, co robimy. Wyjaśniliśmy, daliśmy kwiatka. Dowiedzieliśmy się wtedy, że pani przyleciała z Australii i jest Żydówką. Nie wiem, jakie jeszcze wspomnienia zabierze do domu, ale cieszę się, że wśród nich będziemy i my.

Byli i tacy, którzy nie wiedzieli, nie znali daty. Ale po krótkim wyjaśnieniu chętnie brali kwiaty.
Pamiętam dwie bardzo młode dziewczyny, nastolatki na rowerach. Przyjęły żonkile niezbyt pewnie, z początku nie rozumiejąc, co symbolizują. Po wyjaśnieniu od razu nakleiły je na ubrania, ale o powstaniu słuchały już niezbyt uważnie, bo ich uwagę odwracała muzyka. Podjechały bliżej głośnika, by lepiej słyszeć. Pytały, co to, „bo piękne”. Ktoś inny żałował, że nie śpiewamy psalmu na żywo. Może za rok, gdy tylko poćwiczymy hebrajski…
A tych paru osób, które żonkili nie przyjęły, które zareagowały z wyraźną niechęcią – pamiętać nie chcę, nie warto.

Wydarzyło się dziś coś pięknego, ważnego. Zwłaszcza w czasie, gdy historię próbuje się zapisywać na nowo. Gdy bliscy Marka Edelmana odmawiają udziału w oficjalnych uroczystościach, bo nie godzą się by kwiaty pod pomnikiem bohaterów getta składali ci, którzy „drugą ręką zapalają znicz hitlerowskim kolaborantom z NSZ”.
Wbrew temu wszystkiemu dziś przez chwilę na Piotrkowskiej rozbrzmiewały jidysz i hebrajski.
A na pytanie Pani z Australii, czy wśród nas są Żydzi odpowiedzieliśmy, że nie wiemy, prawdopodobnie nie, ale przecież mamy ich w sercach.
I łączy nas pamięć.
__Michalina Engel

Espresso Nowiny: Jarosław Płuciennik