W dniu ogłoszenia wyniku wyborów w USA korespondowaliśmy mailowo na ich temat z Katarzyną Modrzejewską, moją przyjaciółką mieszkającą we Włoszech. Oto wiadomości, które przysłała mi Katarzyna oraz moje odpowiedzi (zgrupowane dla wygodniejszej lektury), a także dopisany później mój komentarz.

K.M. : – Wygrał Trump. Niewiarygodne! Mała Apokalipsa… Głupota ludzi nie ma granic…. Wybrano nieobliczalnego szarlatana! Przerażające. Krok wstecz.  Również senat jest w rękach Republikanów. Szok! Tu nie chodzi tylko – albo nie przede wszystkim – o zwycięstwo Republikanów, lecz o zwycięstwo Trumpa, który posługiwał się w kampanii – mówiąc delikatnie – niewybrednymi chwytami w najgorszym stylu, ocierającymi się o głupotę, wyrażał sprzeczne ze sobą opinie, nie przedstawiał programu, tylko rzucał hasła i obrażał ludzi – kobiety, emigrantów, wszystkich „innych”. Zachowywał się jak showman i  swoją bezceremonialnością, bezczelnością, prowokacjami rodem z podrzędnego kabaretu uwiódł większość wyborców. Im bardziej się plątał, im więcej plótł trzy po trzy, tym bardziej zyskiwał poparcie. Doprawdy absurdalna sytuacja. Wykorzystał bardzo dobrze słowo „change” (zmiana). Jak wiadomo, elektorat lubi zmianę dla zmiany, nie zastanawiając się nad tym, że zmiana może być nie tylko dobra… I że sama w sobie nie gwarantuje sukcesu. Czasem prowadzi wszystkich do katastrofy… Skąd my to znamy ?

Mieszkańcy  Starego Kontynentu na ogół odbierają Amerykanów z mieszanymi odczuciami – jest to mix podziwu i politowania. Teraz zwycięstwo krzykacza, populisty, rasisty, ksenofoba, ignoranta budzi oprócz politowania  również strach. Korespondentka radia włoskiego z Nowego Jorku powiedziała dziś rano, że wszyscy pytani przez nią ludzie używali tego słowa –  „strach”.

Szok minie i zaczną się analizy, szukanie przyczyn. Może kobieta nie była dobrym kandydatem Demokratów, bo społeczeństwo amerykańskie wydaje się być patriarchalne. Może nie wzięto na serio pod uwagę sytuacji na prowincji, bowiem prowincja amerykańska jest zapyziała i biedna. Mówi się o kosztach globalizacji, która przyniosła kryzys i pogorszyła warunki życia właśnie na prowincji. Tam też jest więcej ludzi słabo wykształconych, czyli podatnych na populizm. Trzon elektoratu Trumpa  to biali mężczyźni o niskim wykształceniu i kulturze. Oni przeważyli. Clinton nie pomogła nawet mobilizacja wyborców latynoskich. Szkoda. Idą trudne czasy.

Niejeden komentator podkreśla, ze Trump z kampanii wyborczej nie będzie tym samym człowiekiem na stanowisku głowy państwa. Oby !

 

L.W. : – Amerykanie, tak jak Polacy, muszą poczuć na własnej skórze, co to znaczy oddać władzę w ręce niewłaściwych ludzi…Świat cały też to zobaczy i może my też to odczujemy… Ludzie potrzebują wyraźnie odczuć i zrozumieć, do czego prowadzi ignorancja, pójście na łatwiznę itp. Żyjemy w częściowej nieświadomości. Teraz zobaczymy  i zrozumiemy więcej. Nie na czasem innej możliwości rozwoju, jak poprzez cierpienie czy problemy.

Od dawna mówiono o tym, że dojdziemy do naprawdę trudnej sytuacji na świecie. Że nastąpi ostra polaryzacja postaw, wyjdą na jaw różne rzeczy trzymane pod korcem. Wydaje mi się, iż rzeczywistość potwierdza te przewidywania .

Mogą się zdarzyć różne rzeczy w związku z wyborem Donalda Trumpa na prezydenta największego mocarstwa światowego, ale obawiam się, że nawet odpowiedzialność za kraj, obecność doradców, itp. nie zmienią mentalności tego człowieka. I jego obecność ta tym stanowisku chyba wpłynie negatywnie zarówno na sytuację w USA, jak i  światową.


L.W. – komentarz:

Świat wydaje się iść w kierunku bardzo niebezpiecznym. O powodach można by długo mówić, a i tak trudno byłoby je dogłębnie zanalizować. Chciałbym skupić się na jednym z nich, raczej rzadko wymienianym. Mam na myśli zaburzenia na poziomie duchowego wymiaru naszej egzystencji. Nie chodzi mi o religię, lecz o całość zjawisk i doświadczeń, które można zaliczyć do kategorii duchowości, wśród których religia jest tylko jednym z wielu, choć oczywiście najbardziej widocznym elementem.

Truizmem jest stwierdzenie, że żyjemy na wielu poziomach, a jednym z nich jest ten duchowy. Dotyczy to również ateistów, także oni mają pewne przekonania, które można nazwać duchowymi. Potrzebujemy czegoś, co możemy w uproszczeniu nazwać „systemem wierzeń”; potrzebujemy struktury porządkującej różne aspekty rzeczywistości. Jest to zwykle konglomerat tego, co nam podano do wierzenia, idei zaczerpniętych z lektur, rozmów itp. oraz naszych przemyśleń, wrażeń i doświadczeń. Indywidualne „systemy wierzeń”, które zawierają poglądy na temat sposobu funkcjonowania w świecie oraz stosunku do własnej osoby, w każdym momencie naszego życia wpływają na nasze reakcje, myśli i zachowania. Nasze poglądy na temat takich pojęć jak dobro i zło, uczciwość (także wobec samego siebie), odpowiedzialność itd. warunkują nasze życie na każdym poziomie. Może to potwierdzić każdy, kto doświadczył w jakimś momencie życia wyraźnej zmiany swojego „systemu wierzeń”.

Wielu filozofów, socjologów, psychologów, publicystów zauważyło i zauważa, że tradycyjne „systemy wierzeń”, najczęściej połączone z religią, od dłuższego czasu tracą swą funkcję organizowania i systematyzowania życia społecznego i osobistego. Najbardziej widoczne jest to w społeczeństwach związanych z religią chrześcijańską, ale rośnie także procent mieszkańców krajów muzułmańskich czy zamieszkałych przez wyznawców innych religii, którzy nie utożsamiają się z „systemem wierzeń”, podawanym przez owe religie. Powoduje to z jednej strony uwolnienie się od sztywnych reguł, narzucanych przez światopoglądy oparte na religii, ale z drugiej strony przynosi pustkę i zagubienie. W co wierzyć? Na czym się oprzeć? W jakim kierunku iść, o co i po co się starać,  wykonując swoje codzienne obowiązki, kontaktując się z ludźmi, patrząc w przyszłość? W skrajnych przypadkach może to prowadzić do kompletnego zagubienia, depresji itp.

Mieszkając przez 21 lat w północnych Włoszech miałem okazję zaobserwować wiele przypadków tego rodzaju „choroby”. Mniej wyraźnej w Polsce, ale też obecnej.

Jest nam źle bez wyraźnego „systemu wierzeń”, boimy się sytuacji, gdy odczuwamy jego brak czy choćby osłabienie. Pustkę duchową wypełniamy tym, co mamy pod ręką. M.in. ideologiami oferującymi łatwe rozwiązania czy emocjami grupy, z którą się utożsamiamy, a dzięki której niknie w nas (bądź przynajmniej zmniejsza się) dojmujące poczucie braku sensu życia, zagubienia itp.

Tutaj wrócę do wyborów w Polsce i w USA, a także do sytuacji w innych krajach, w których zwyciężył bądź może zwyciężyć populizm, bałamutne hasła, odgradzanie się od przybyszy, upatrywanie zła i przyczyn problemów w innych, kimkolwiek by oni byli – czarni, biali (jak w Zimbabwe), śniadzi, myślący inaczej, wierzący inaczej… W moim przekonaniu osłabienie bądź utrata „systemu wierzeń” jest jednym z najważniejszych powodów, dla których ostatnio tak wielu ludzi, w tym rozumnych, myślących, dobrych dla bliskich i przyjaciół zwróciło się i zwraca w stronę ideologii wyraźnie głoszących idee dalekie od dobra. Co ciekawe, są to ideologie noszące w sobie takie koncepcje, które byłyby szkodliwe dla osób, które je przyjmują za swoje, gdyby tylko z jakiegoś powodu te osoby zmieniły miejsce zamieszkania. Pomyślmy o Polaku, który chciałby zamieszkać w Zimbabwe i natychmiast po przybyciu tamże stałby w owym kraju obywatelem drugiej kategorii, zagrożonym pobiciem czy innym przykrościami tylko z racji swego koloru skóry. Pomyślmy o białym Amerykaninie, który przenosi się do Meksyku i zamienia się w znienawidzonego „gringo” . Itd. itp.

Oczywiście różne poziomy życia społecznego przenikają się, warunkują wzajemnie. I naturalnie ogromnie wpływa na warstwę duchową naszej egzystencji sytuacja ekonomiczna, w której żyjemy. Jak stwierdza wielu ekonomistów, jesteśmy świadkami upadku kapitalizmu, czego dowodem jest choćby zanik klasy średniej, koncentracja kapitału w coraz węższym gronie właścicieli, rozwarstwienie społeczne, nieefektywność gospodarki, nadprodukcja, wytwarzanie coraz bardziej nietrwałych dóbr itp. Tutaj znów przywołam moje doświadczenia włoskie, gdyż w krajach najbardziej rozwiniętych gospodarczo te zjawiska są najbardziej widoczne. I w największym stopniu odbijają się na różnych aspektach życia społecznego, warunkując także relacje międzyludzkie, co wielokrotnie miałem okazję zauważyć.

Wielu ekonomistów bije na alarm, obawiając się, że wyżej wymienione procesy ekonomiczne mogą doprowadzić do upadku dzisiejszej, chwiejnej równowagi w gospodarce światowej. Efektem tego byłyby bardzo głębokie, trudne do wyobrażenia problemy w każdej sferze życia społecznego. Istnieje więc pilna potrzeba zainicjowania zmian na poziomie zarówno gospodarczym, jak i mentalnym. Oznacza to m.in. inne spojrzenie na globalną sytuację ekonomiczną i wprowadzanie nowych systemów (np. rozwijanie różnych form spółdzielczości, ekonomia zrównoważonego rozwoju, fair trade, sharing economy, circulation economics), zmianę  redystrybucji dóbr, eliminowanie marnotrawstwa, działanie na rzecz zmniejszenia drastycznych nierówności ekonomicznych (prowadzących m.in. do wielomilionowych migracji), uzgadnianie postawy różnych państw w celu przeciwdziałania konfliktom zbrojnym itp.

Tego rodzaju sformułowania wydają się należeć do kategorii tzw. „pobożnych życzeń”, ale historia pokazuje, że niejednokrotnie pod wpływem silnych ruchów społecznych następowały głębokie zmiany na poziomie zarówno poszczególnych krajów, jak i międzynarodowym.

Leku na wymienione wcześniej „choroby” upatruję w zmianie świadomości indywidualnej i organizowaniu się osób o takiej wyższej świadomości (duchowej, ekonomicznej, obywatelskiej), aby wymóc powolną zmianę struktur i standardów. Są już zauważalne takie zmiany, powstawanie mniej lub bardziej trwałych organizacji i ruchów grupujących tego rodzaju ludzi. Potrzebna jest stała, mocna presja na polityków i wszelkiego rodzaju decydentów, wymaganie podnoszenia standardów transparentności, uczciwości, solidarności…

Niezbędna jest także zmiana mechanizmów demokratycznego systemu politycznego, który pozwala dojść do władzy ludziom o niskich kwalifikacjach moralnych, często niemających wystarczającej wiedzy (patrz – Trump) o sprawach, którymi się mają zajmować i o problemach, które mają rozwiązywać. Przypomnę tutaj niedawny wybór na prezydenta Filipin polityka o nazwisku Rodrigo Duterte, który jako burmistrz Davao City walczył z przestępczością, ale był oskarżany o wydawanie nakazów zabójstw. Mówiąc do ludzi zamieszanych w narkobiznes (ostatniego dnia kampanii prezydenckiej) w Manili, oświadczył: – „Nie mam cierpliwości, nie ma żadnych kompromisów, albo wy zabijecie mnie, albo ja zabiję was, idioci”. Duterte zagroził także zamknięciem dwuizbowego Kongresu i utworzeniem rewolucyjnego rządu, jeśli deputowani będą blokować inicjatywy jego rządu. Wyzywał papieża od „skur…”, żartował, iż żałuje, że nie „załapał się” na udział w zbiorowym gwałcie.

Chciałbym tutaj przytoczyć koncepcję indyjskiego myśliciela i przewodnika duchowego o nazwisku Prabhat Ranjan Sarkar, który powiedział, że dla poprawy sytuacji politycznej i społecznej na świecie potrzebne jest m.in. wytworzenie mechanizmów, które by pozwalały dojść do władzy, a następnie ją utrzymać (dzięki poparciu szerokich mas, świadomych i na wysokim poziomie duchowym) – oczywiście w sposób transparentny i pod kontrolą społeczną – osobom o najwyższych kwalifikacjach moralnych i zawodowych. Możemy to nazwać utopią, ale może właśnie powinniśmy zacząć się starać, aby powoli tego rodzaju utopie choć po części stawały się rzeczywistością?

Szukajmy pomysłów na to, aby zatrzymać negatywne trendy społeczno-polityczne. Szukajmy sposobów na to, aby zmiana światowego systemu ekonomicznego odbyła się stopniowo, a nie na zasadzie globalnej katastrofy.
Zapraszam do dyskusji.

___Lucjan Wesołowski