___
Lucjan Wesołowski

Chyba nie jest najlepiej z naszą uczciwością, o czym przekonują nas wieści dochodzące z różnych źródeł i nasze doświadczenia życiowe. Czy możemy coś z tym zrobić? Poprawić naszą postawę, sprawić, aby inni byli uczciwsi? Jak dojść do tego, aby więcej było uczciwości w relacjach między pracodawcami a pracownikami, między kontrahentami? Między państwem a obywatelami?
Z mojego punktu widzenia najważniejsze jest to, jak każdy z nas widzi tę kwestię i jak do niej podchodzi w swoim codziennym życiu. Jednostkowe postawy przekładają się potem na relacje grupowe. Oczywiście działa to w obie strony, relacje grupowe warunkują wybory i zachowania jednostkowe. Jednak próba zmiany tego, co nam nie odpowiada powinna wyjść moim zdaniem od jednostek, a konkretnie od każdego z nas. Stąd poniższe rozważania (oparte na fragmentach mojej książki pt. „Moje ABC duchowości”), związane głównie z jednostkowym podejściem do tematu.

Oszukiwanie samych siebie

Zacznijmy od naszej umiejętności oszukiwania samych siebie. Innymi słowy jest to zdolność umysłu do konstruowania fałszywych teorii i wyobrażeń mimo naszego poczucia (mniej lub bardziej nieświadomego), że prawda (a raczej ta jej część, do której mamy dostęp) wygląda inaczej. Najczęściej objawia się to tak, że umysł stara się ukryć coś, co jest dla nas niewygodne lub wytwarza wizje dla nas korzystne. Szczególnie znanym przykładem takiej postawy jest tzw. myślenie życzeniowe.

Pewnie każdy z nas mógłby dać przykłady tejże postawy z własnego życia. Pojawia się tutaj rozbieżność między tym, co wewnątrz – gdzieś głęboko w nas – uważamy za prawdę, a tym, czego chcielibyśmy (lub czego się obawiamy). Nie uświadamiamy sobie do końca tego, co jest w nas lub wokół nas , chcemy czegoś, co nie jest z tym w zgodzie, a myśl idzie za naszymi chęciami. W tej kwestii należałoby może prowadzić „treningi prawdy wewnętrznej”; w psychoterapii poświęca się dużo czasu na działania mające na celu dojście do niej. Chodzi o to, aby zrozumieć, czego się naprawdę chce lub nie chce, a następnie przyjąć to do świadomości, mimo iż mogą to być rzeczy nieprzyjemne lub wręcz bolesne. A także nauczyć się otwartości na fakty , mimo iż mogą one być związane z przykrymi dla nas informacjami. Następnie zaś zacząć obserwować samych siebie, by powoli oddawać się coraz mniej tego rodzaju „niecnym praktykom”, jakimi są przejawy samooszukiwania.

Jeśli taka tendencja jest w nas obecna, a chcemy ją zmniejszyć, to spróbujmy nauczyć się zdawać sobie sprawę, kiedy podświadomie chcemy znowu wejść na utarty szlak oszukiwania samych siebie. Po pewnej dozie praktyki taka czujność może stać się reakcją odruchową, a po dłuższym treningu można takie „dewiacje umysłowe” zmniejszyć do minimum lub wręcz uwolnić się od nich (co jednakże jest chyba udziałem tylko nielicznych).
Zauważmy jak wielu ludzi oszukuje samych siebie, wytwarza fałszywe konstrukcje myślowe, które mają potwierdzić to, co w rzeczywistości nie istnieje, a co jest tylko ich imaginacją powstałą jako efekt potrzeb, obaw itp. Pragniemy czegoś, a umysł zaczyna nam podsuwać wizje mówiące o tym, że to pragnienie może być zrealizowane, kto wie, może już niedługo. Szczególnie wyrazistym przykładem takiej aktywności umysłu są marzenia. Dobrze, że istnieją, mogą być ważnym , pozytywnym motorem naszych działań. Tylko warto pamiętać, że są one tym czym są – marzeniami… I ważne jest, abyśmy się przy ich pomocy nie oszukiwali. Także ocena innych ludzi i samego siebie często ma związek z samooszukiwaniem. Np. przecenianie czy niedocenianie samego siebie i innych, kompleksy (będące po części formą nieuzasadnionej, nieadekwatnej samooceny), przypisywanie niezwykłych cech (tylko niekiedy uzasadnione) ludziom znanym czy sławnym itp.

Samooszukiwanie prowadzi często do szkodliwych skutków. Porównajmy je z ignorancją, np. załóżmy, że ktoś jest przekonany, iż Warszawa leży na zachód od Łodzi. Co się stanie, jeśli ten ktoś chce dotrzeć z Łodzi do Warszawy, jadąc w kierunku zachodnim? Nie uda mu się to, chyba że po objechaniu całej kuli ziemskiej… To samo odnosi się do teorii, które wytwarza usłużnie nasz umysł, idąc za naszymi pragnieniami, obawami itp. Mamy bardzo małe szanse na osiągniecie naszych celów, jeśli jest obecna w nas taka tendencja i jeśli nie zapanujemy nad nią.
Możemy wręcz nieraz wystawić się na niebezpieczeństwo, jeśli nie „przejrzymy na oczy” w odpowiednim momencie. Możemy też „napytać biedy” naszym bliskim , współpracownikom itp. Pomyślmy o tym, jakie problemy może spowodować właściciel (lub szef) firmy, owładnięty fałszywymi wizjami… Ostatni światowy kryzys ekonomiczny (którego skutki jeszcze odczuwamy) jest w pewnym stopniu efektem takich właśnie postaw, jak twierdzą liczni ekonomiści. Niektórzy z nich przewidywali już wcześniej taki obrót spraw, widząc rozbieżność między rzeczywistością, a nieadekwatnym do niej postępowaniem wielu ludzi, w tym pracujących na ważnych stanowiskach, posiadających duże firmy, banki itp.

Na płaszczyźnie kontaktów międzyludzkich mamy bardzo często do czynienia z samooszukiwaniem. Zauważmy, ile jest sytuacji, w których występują wyolbrzymione oczekiwania, jakie mamy w stosunku do innych ludzi (oparte na przecenianiu ich możliwości czy cech charakteru), „odgórne” nastawienia negatywne (jeszcze przed spotkaniem danej osoby) itp.

Jesteśmy tak przyzwyczajeni do różnych form samooszukiwania, że idziemy za nimi nie zdając sobie z tego sprawy. I „wykrzywiamy” rzeczywistość jak w gabinecie krzywych luster, dziwiąc się potem , że często nie odpowiada ona naszym wyobrażeniom o niej…

 

Kłamstwo

Istnieją społeczeństwa, jak np. włoskie, w których kłamstwo jest mniej lub bardziej akceptowane jako forma organizacji życia. Nie potępia się go, nie wpaja się zasady prawdomówności. Takie są przynajmniej moje doświadczenia nabyte w czasie 21 lat życia we Włoszech. Obejrzałem kiedyś program we włoskiej TV (w jednym z głównych kanałów), poświęcony właśnie temu zagadnieniu. Żaden ze zgromadzonych tam gości programu, a były to osoby na wysokim poziomie, luminarze kultury, sztuki, psychologii itp. nie powiedział, że należy unikać kłamstwa. Mówiono o nim z uśmiechem, z pobłażaniem.

Miałem podobne poczucie, będąc w Indiach, a także często mając do czynienia z Hindusami mieszkającymi w Europie lub będącymi w niej przejazdem. Mówi się o „orientalnej przesadzie” , co może wskazywać na częste występowanie zbliżonych zjawisk w krajach Wschodu.

Mieszkając we Włoszech widziałem, jak ta dość powszechna akceptacja kłamstwa (częściowa, bo mieszkają tam także liczne osoby prawdomówne, a i reszta nie kłamie przecież „na okrągło”) wpływa głęboko – bardzo negatywnie – na stosunki międzyludzkie. A także na to, jak poszczególne osoby postrzegają świat – układy społeczne (w tym rodzinne, zawodowe, towarzyskie itp.), instytucje, prawa, reguły itp. Badania naukowe umieszczają Włochów w końcówce Europy pod kątem stopnia zaufania społecznego. Mieszkańcy Italii częstokroć nie ufają sobie nawzajem (mniej lub bardziej) , zarówno w sensie prywatnym, jak i zawodowym. Mają do tego podstawy, mógłbym podać wiele przykładów z własnego życia. Żyją w mechanizmie błędnego koła – brak zaufania powoduje postawy i działania, które generują u innych brak zaufania itd.

Włosi cierpią z tego powodu, zapewne woleliby żyć inaczej, ale większość z nich chyba nawet nie zdaje sobie sprawy z faktu, że jest to możliwe i że ta wszechobecność kłamstwa jest specjalnością włoską. Stąd też takie, a nie inne (czytaj – nieufne) traktowanie osób i firm z innych krajów oraz częste sytuacje nieporozumień wynikających z faktu, że jedna strona zakłada, iż druga nie jest godna zaufania lub wręcz dąży do oszukania tej pierwszej.

Przez kłamstwo rozumiem także częste we Włoszech mówienie półprawd, wyolbrzymianie faktów, pomniejszanie ich , niemówienie całej prawdy (czyli przemilczanie części komunikatu, kiedy jest to dla nas niewygodne), świadome wykorzystywanie milczenia, które wprowadza w błąd rozmówcę itp.
Ma to związek z dającą się coraz bardziej we znaki we Włoszech erozją układów społecznych, takich jak rodzina, grupa znajomych itp. Oznacza to bardzo duże utrudnienia w dziedzinie jakichkolwiek działań opartych na współpracy. Jak żyć w rodzinie, klasie, grać w zespole muzycznym, pracować z innymi itp. bez wzajemnego zaufania? Niektórzy próbują ufać, wierzyć, ale – prędzej czy później – ponoszą tego nieprzyjemne konsekwencje. Potem więc nie ryzykują pełnego zaufania, wiedząc, ze może ono przynieść im głębokie rozczarowania i ból.

W niektórych rodzinach brak zaufania wpływa na dzieci w taki sposób, że stają się one mniej lub bardziej niezdolne do nawiązywania realnych kontaktów i konstruktywnej współpracy. Nie cierpią więc może później z powodu rozczarowań, ale za to (zwykle głębiej) z innych powodów, np. w wyniku pesymizmu , niekiedy depresji psychicznej itp. , biorących się z negatywnego nastawienia do ludzi i świata, z wietrzenia wszędzie kłamstwa i podstępu… Mam wrażenie, że może to być jeden z powodów, dla których już kilkuletnie dzieci włoskie wydają się być zamknięte i zniechęcone, nie przejawiając zwykłej przecież u dzieci radości życia, energii, otwarcia… Jednym z objawów tego jest fakt, że z reguły nie odwzajemniają uśmiechu. Natomiast zwykle reagowały pozytywnie na mój uśmiech dzieci z rodzin niewłoskich, zwłaszcza z krajów, gdzie relacje międzyludzkie są „uczciwsze”, bardziej naturalne i ciepłe.

Niski poziom zaufania społecznego powoduje różne efekty, m.in. niechętne , nieufne nastawienie do nieznajomych, do nowych idei, propozycji itp. I oczywiście stwarza ogromne trudności w nawiązywaniu bliskich kontaktów. Kłamstwo, manipulacja, ukrywanie prawdy powodują oddalenie, chłód, niechęć do wchodzenia w relacje uczuciowe i inne. Stąd też m.in. (jak sądzę) powszechność prostytucji i fenomen częstych związków Włochów i Włoszek z przedstawicielami innych nacji. A także ucieczka od małżeństwa, od zobowiązań itp.

Podobne problemy można zaobserwować – w różnym natężeniu – także w innych społeczeństwach, również w polskim. Ma to związek z generalnym kryzysem struktury społecznej, tradycji, systemu wartości itp. Ale jest to temat na osobna rozprawę, obecny zresztą na łamach prasy i w licznych publikacjach książkowych.

Co robić? Mówić prawdę, czy nie? Postawiłbym to pytanie inaczej. Czy czuję się dobrze w sytuacjach, gdy ktoś nie mówi prawdy, mówi tylko część prawdy itp.? Jeśli nie, to co JA mogę zrobić, aby takich sytuacji było mniej?
Przede wszystkim nie ustawiajmy się w wygodnej pozycji tych, którzy dostosowują się do okoliczności. Jeśli nie jesteśmy zadowoleni z czegoś, co nie podoba nam się w innych ludziach czy w świecie, to spróbujmy zmienić to w sobie. Oczywiście bez szaleństwa i nadmiernych wymagań -:) . Nie oczekujmy od siebie perfekcji, jesteśmy tylko (i aż) ludźmi. Chodzi o to, aby w skali od 1 do 100 oscylować z reguły powyżej 50 :-). To już byłoby dużo. Oznacza to na płaszczyźnie osobistej pracę nad tym, żeby jak najczęściej mówić prawdę. Być autentycznym, czyli nie kłamać gestem czy miną. Nie mówić półprawd. Nie milczeć, gdy owo milczenie może wprowadzić w błąd itp.
Następne pytanie: ufać, czy nie ufać? Jak wyżej – podoba mi się sytuacja braku zaufania z jaką mam do czynienia? Co mogę zrobić, by ją zmienić? Itd.

Oczywiście nie ma nigdy pełnej gwarancji, że nasze zaufanie będzie odpłacone dobrą monetą. I także my możemy z jakiegoś powodu zawieść czyjeś zaufanie. Nie oczekujmy, że inni będą doskonali, skoro my sami tacy nie jesteśmy.

Chciałbym jeszcze – w kontekście mówienia prawdy – zwrócić uwagę na sprawę formy. Jeśli decydujemy się powiedzieć komuś coś, co uważamy za prawdę, a jednocześnie przypuszczamy, że może to być przykre, to przekażmy ów komunikat z szacunkiem dla drugiej osoby. Jeśli mam kogoś skrytykować, to niech będzie to krytyka przyjacielska, życzliwa, a przynajmniej neutralna, nie zaś odgórny, zimny osąd. Nie jest nam miło, gdy jesteśmy krytykowani, prawda? A jeszcze mniej, jeśli owa krytyka jest nacechowana obcością, odrzuceniem, poddawaniem w wątpliwość naszej wartości. Ale jeśli osobą krytykującą nas jest przyjaciel, który manifestując swoją bliskość i gotowość wybaczenia zwraca nam uwagę na jakiś błąd, to krytyka mniej boli, prawda? I łatwiej nam jest przyjąć ją, a nawet podziękować za zwrócenie uwagi (bo dzięki temu możemy stać się lepsi), niż w sytuacji chłodnego lub wręcz wrogiego, autorytarnego osądzenia naszego błędu.
Bardzo istotne jest, aby dać osobie , której mówimy przykrą prawdę możliwość wyjaśnienia swojego punktu widzenia. Może się nieraz okazać, że wcale nie mamy racji albo jest ona po części po obu stronach… Bo my mieliśmy prawo widzieć daną sprawę z naszego punktu widzenia, zaś druga osoba miała takie samo prawo, wychodząc ze swoich założeń, widzieć ją zupełnie inaczej. Nikt nie ma monopolu na prawdę.

Pojawia się problem mówienia prawdy w sytuacjach, kiedy może nam ona przynieść szkodę Np. jak przekazać przykrą prawdę szefowi? Czy komukolwiek, kto ma wpływ na nasze życie i może – dotknięty – zaszkodzić nam w jakiś sposób? Tutaj trzeba się zdecydować, czego chcemy w życiu – doraźnych korzyści czy poczucia, że żyjemy w zgodzie z samymi sobą. Nie ma na to pytanie łatwej odpowiedzi. Być może trzeba ją sobie zadawać w każdej konkretnej sytuacji i wtedy podejmować decyzje.

Oszustwa w działaniu

Podzieliłbym to zagadnienie na dwie części:
A – oszustwa nieświadome;
B – oszustwa świadome.

Te pierwsze to tysiące różnych działań, które podejmujemy nie zdając sobie sprawy z tego, że oszukujemy siebie i innych. O drugich będzie mowa w dalszej części niniejszego artykułu.

Pomówmy zatem o oszustwach nieświadomych:
Poranny uśmiech do kogoś z rodziny, do kogo mamy o coś pretensje i do kogo wcale nie mamy ochoty się uśmiechać. Ale przecież wypada… „Dzień dobry” powiedziane sąsiadowi, który wczoraj do 23,35 „balował”, nie pozwalając nam spać. Ale przecież to sąsiad, lepiej nie psuć stosunków, nie drażnić go, bo na złość może hałasować co wieczór. Zmuszanie się do wysłuchania zupełnie nas nieinteresujących wynurzeń znajomego spotkanego w sklepie czy autobusie, bo przecież nie można być niegrzecznym…. Prawienie fałszywych komplementów, nadskakiwanie szefowi, gorliwość w pracy „na pokaz” itp. A także „robienie wrażenia” na innych (spójrzcie, jaki jestem ważny, silny, ustawiony finansowo itp.), sztuczna pewność siebie, udawanie spokoju, gdy w środku kipimy od złości czy gniewu itp.

Zwykle nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak duża część naszych zachowań nie jest autentyczna. Część z nich ma korzenie w mechanizmach tak głębokich (jak np. potrzeba akceptacji czy przystosowania się do otoczenia), że zupełnie nie mamy pojęcia, iż tak naprawdę nie są to NASZE działania i zachowania.

Niekiedy ich pojawienie się to wynik splotu różnych czynników, trudnych do zrozumienia. Żyjemy tak jak żyjemy, nie zastanawiając się zbytnio nad tym, co się dzieje w nas i jakie są realne powody naszych postaw, zachowań czy działań. A często są one nasze tylko w niewielkim procencie. Zaś reszta to „mieszanka firmowa” (czasem wybuchowa) schematów myślowych wpojonych nam w dzieciństwie i tych, które codziennie wsiąkają w nasz umysł, naszych wizji i teorii (często odległych od rzeczywistości) itd. W tej mieszance można często znaleźć także mniej lub bardziej nieświadome próby wprowadzenia nas samych i innych ludzi w błąd…

Jasne, że nagłe przejście od postaw nieautentycznych do tzw. spontaniczności (tak zwanej, bo prawdziwie spontanicznym może być tylko człowiek, który nie ma w sobie schematów myślowych, fałszywych teorii, urazów itp. , czyli oświecony duchowo) prawdopodobnie wyrzuciłoby nas poza nawias rodziny i społeczeństwa. Tym bardziej, że w wielu z nas jest dużo stłumionej agresji, urazów, złości itp. Ale warto sobie zdawać sprawę, że powyższe zachowania (i liczne inne z tego gatunku) są formą oszustwa.

Są ludzie, którzy żyją pod ciężkim brzemieniem fałszywych postaw i przekonań wpojonych im w trakcie przesadnie rygorystycznego wychowania, borykając się z nadmiarem nakazów i zakazów obecnych w ich podświadomości. Są ludzie, którzy czują się rozdwojeni, z jednej strony próbując realizować to, co im wpojono w dzieciństwie, a z drugiej strony cierpiąc z racji poczucia swej nieautentyczności. Są ludzie, którzy z racji swej sztuczności i braku spontaniczności nie są w stanie zbudować trwałych relacji z bliźnimi. Są ludzie… itd. I tacy ludzie często wpadają w nerwice… Albo raz na jakiś czas wyżywają się na kimś, aby wreszcie wyrzucić z siebie skumulowane napięcie. Ewentualnie piją alkohol, narkotyzują się, uprawiają kompulsywny, powierzchowny seks itp.
Wychowywano nas, tłumiąc nasze naturalne reakcje czy tendencje i zmuszając na różne sposoby (czasem otwarcie, a czasem manipulując nami) do przyjęcia pewnych postaw uznanych za pożądane społecznie – według wzorców, jakie mieli w sobie nasi rodzice, opiekunowie w przedszkolu, nauczyciele itd. Robiono to zwykle w dobrej wierze, ale nie tylko na tym polega dobre wychowanie. Oczywiście nie polega też na tym, aby pozwalać dziecku na wszelkie działania, jakie mu przyjdą do głowy.

Był taki moment w USA, w którym psycholog W.R. Coulson zaproponował „bezstresowe wychowanie dzieci”, polegające na pozwalaniu im na wszystko, na co miały ochotę. Idea ta zyskała sporą popularność i przez pewien okres czasu była w wielu rodzinach wprowadzana w życie. Łatwo się domyślić, czym się to skończyło. Rodzice owych pociech słono za to zapłacili… A i owe dzieci też. Twórca owej „edukacji afektywnej” w 1989 roku określił swój projekt (po 20 latach prowadzenia go) jako nieudany i zadeklarował, że jest „winien przeprosiny rodzicom”. W pewnym wywiadzie Coulson określił skutki „edukacji humanistycznej” jako „niszczące” oraz przynoszące skutki odwrotne do zamierzonych..

Warto zdawać sobie sprawę z nieautentyczności (co najmniej częściowej) wielu naszych zachowań. Może to pomoc w różnych sprawach, np. w rozumieniu reakcji innych ludzi na nasze postawy i działania. Im bardziej ktoś jest nieautentyczny, tym z reguły gorsze są jego relacje z innymi ludźmi. Po prostu nikt nie lubi być oszukiwany. Więc jest z reguły traktowany „ na dystans” ktoś, kto wyraźnie wprowadza w błąd swym zachowaniem, kto daje sygnały, że jego emocje, odczucia i myśli są w rzeczywistości inne, niż to co mówi lub okazuje (przymilne uśmiechy, fałszywe komplementy, tzw. „mowa ciała” rozbieżna ze słowami itp.) .

Świadomość własnej nieautentyczności może też pomóc w przebudowie naszego charakteru. Jednym z koniecznych elementów owej przemiany bywa zwykle zaakceptowanie (to z reguły proces, czasem długi) naszej wewnętrznej prawdy, zrozumienie jakie są nasze prawdziwe reakcje, potrzeby itp. Proces akceptacji własnej osoby może być trudny, jeśli fałszywy obraz samego siebie jest w nas głęboko zakorzeniony. Może w tym pomóc dobra psychoterapia, mądre lektury, obserwowanie reakcji ludzi na nasze zachowania, szczere rozmowy z przyjaciółmi itp.

Im mniej jest w nas nieautentyczności, tym mniejsza jest potrzeba zachowań kompulsywnych, mniejsza skłonność do wybuchów gniewu czy wpadania w depresję itp. I z reguły poprawiają się nasze relacje z ludźmi. Choć bywa, że następuje to po okresie trudności, w którym nasze coraz bardziej szczere i spontaniczne zachowania budzą zdziwienie otoczenia, odrzucanie nas, a nawet reakcje wrogości. Jest to po prostu cena, którą się płaci za zmiany, za wejście na wyższy poziom życia. Może się zdarzyć, że przestaną nam odpowiadać relacje, w których występował duży procent mechanizmów opartych na oszukiwaniu samych siebie lub bliźnich. Może się zdarzyć, że przestaniemy odpowiadać innym ludziom jako partnerzy, jako tzw. przyjaciele – tak zwani, bo nie wierzę w przyjaźń bez szczerości i autentyczności, koledzy, pracownicy itp. w układach, które funkcjonowały na bazie nieautentyczności. Nasze życie może ulec nawet daleko idącym zmianom. Ale w sumie zmianom na lepsze.

Oszustwa w działaniu – świadome

Weźmy teraz „na wokandę” oszustwa świadome. Przykładów ich istnienia nie brakuje. Nieuczciwość w polityce, produkcji, handlu, kontaktach międzyludzkich itp. itd… Gdy byłem dzieckiem i nastolatkiem, zdarzało mi się słyszeć słowo „rzetelność”. Czy tylko rozwój języka polskiego spowodował, że słowo to niemal wyszło z użycia?

U źródeł świadomej nieuczciwości leży m.in. przekonanie, że dzięki niej można coś wartościowego osiągnąć. Z mojego punktu widzenia to pomyłka. Można w ten sposób osiągnąć tylko rzeczy materialne lub znajdujące się na poziomie niewiele wyższym, jak doraźny zysk, przejściowy sukces, bezpodstawny poklask itp. , które dla naszego szczęścia znaczą bardzo niewiele, są bezużyteczne lub wręcz szkodliwe. A używając nieuczciwości jako instrumentu działania zamykamy się w pułapce przyziemnych wartości i negatywnych energii, tracąc to co jest ważniejsze w sensie ludzkim, psychicznym, duchowym itd.

Umysł jest tak zbudowany, że widzi lepiej to, co materialne, konkretne. Stąd m.in. nasza tendencja do przywiązywania nadmiernej wartości do rzeczy – które oczywiście są istotne, ale nie najistotniejsze. Wielu ludzi neguje mniej lub bardziej ważność wartości duchowych, ale pomyślmy – co tak naprawdę się liczy w ostatecznym rachunku?

Także zyski w sensie niematerialnym, ale plasujące się na poziomie niewiele wyższym od materialnego – jak wspomniany wyżej sukces czy poklask – są łatwe do ogarnięcia umysłem i między innymi dlatego poświęcamy im sporo uwagi. Zresztą cywilizacja zachodnia ostatnimi czasy wyraźnie popycha do przywiązywania zbytniej wagi do wartości materialnych i tych z poziomu bezpośrednio z nimi sąsiadującego. Co nie znaczy, że musimy bezmyślnie tym pseudowartościom hołdować i za nimi gonić…

Jak żyją ci, którzy są dalecy od tzw. wyższych wartości lub dają im niewiele miejsca w swoim życiu, często sprowadzając je do dogmatów i rytuałów? Czy jest to życie godne uznania, na które zamienilibyśmy się chętnie z nimi? Być może ktoś oślepiony mirażem wartości materialnych mógłby powiedzieć – mając przed oczyma jakiegoś bogatego oszusta – „Tak, chętnie, natychmiast!” No cóż, jeśli ktoś tak widzi świat i życie, to widocznie ma głęboką potrzebę życia na tym właśnie poziomie. Czyli na poziomie ustawicznego gonienia za pieniędzmi i lęku przed ich utratą, gdy uda mu się je zdobyć w większej ilości. Albo nieposkromionej chęci zdobywania ich ciągle więcej… Traktowania innych z góry z racji posiadania wypchanego portfela… Napięcia związanego z kurczowym trzymaniem się jakiegoś korzystnego układu politycznego czy wysokiego stołka… I tym podobnych chorób i dolegliwości związanych z bożkiem pieniądza czy kultem eksponowanej pozycji.
A szacunek i sympatia ze strony innych ludzi, naturalne kontakty z nimi nienacechowane podejrzeniem, że oczekują oni od nas jakichś gratyfikacji finansowych? Poczucie, że jest się w porządku, że nikogo się świadomie nie oszukało, że nikomu się świadomie nie zaszkodziło? Spokojny sen? Patrzenie ludziom prosto w oczy ze świadomością, że ma się do tego prawo? Itp. itd….
Czy są to wartości godne uwagi?

Pomyślmy o naszych układach partnerskich czy rodzinnych. Jak można oczekiwać, że będzie dobrze funkcjonowało życie we dwójkę czy w większej rodzinie, jeśli nie będzie się ono opierało na uczciwości? Ciągle słyszymy i czytamy o tym, co się dzieje w różnych parach czy rodzinach, gdzie jedna osoba (czy więcej) postępuje nieuczciwie… Mam na myśli także zdrady, brak lojalności, spychanie na partnera ważnych decyzji, opieki nad dziećmi, prac domowych itp.

Podobnie jak w przypadku mówienia prawdy proponowałbym zadanie sobie pytania – czy podoba mi się sytuacja, w której ludzie zachowują się nieuczciwie względem siebie nawzajem? A jeśli nie, to co ja mogę zrobić, aby to zmienić? Jak wiadomo – najskuteczniejszy sposób, żeby zmienić świat, to zacząć od samego siebie. A więc – czy ja zachowuję się uczciwie wobec innych ludzi?
Jeśli nie zawsze, to czy chcę to zmienić?

Jeśli odpowiedź brzmi „tak”, to pozostaje tylko powoli, krok za krokiem zmieniać własny charakter, obserwując swoje reakcje i tendencje, starając się nie iść za tymi, których nie pochwalamy i próbując zachowywać się inaczej, uczciwiej. Po pewnej dawce systematycznych treningów powinno być łatwiej A jak wiadomo trening czyni mistrza… Zaś nasze zmiany wewnętrzne powoli zaczną zapewne wpływać także nasze relacje z innymi ludźmi. Sądzę, że gdyby wielu z nas podjęło taka pracę nad samymi sobą, po jakimś czasie żylibyśmy w uczciwszych rodzinach i społeczeństwach… I żyłoby się nam zdecydowanie lepiej…