Pokojowo do demokracji 3: Czemu ludzie nie bronią swoich praw?

Zadajemy sobie to pytanie setki razy. Przecież wszyscy mamy oczy i uszy. Nikt nie może twierdzić, że nie jest poinformowany, gdy rządzący przekraczają swoje uprawnienia i łamią prawa obywateli, bo sensacyjny news obiega społeczeństwo lotem błyskawicy. Mimo to reaguje w jakikolwiek aktywny sposób zaledwie ułamek tych, którzy otrzymują wiadomość. Reszta, nawet jeśli ją to oburza, zazwyczaj nie robi nic. Dlaczego?

„To nic nie zmieni” – mozolne wpajanie społeczeństwu, że nie warto protestować, jest jednym z fundamentów autorytaryzmu. Słabe morale obywateli, strach przed wychylaniem się, strach przed byciem zidentyfikowanym jako wróg systemu to dalsze konsekwencje tego myślenia. Inne oblicza tego samego defetyzmu to „nie wiadomo, kto ma rację”, „oni wszyscy są siebie warci” (władza i opozycja), „a co za różnica, za kilka lat znowu wszystko się zmieni” (zapewne samo się zmieni, byle bez mojego udziału).

„Nie będę się sam wygłupiał” – kolejnym kamyczkiem biernego przyzwolenia na pogwałcenie demokracji jest wytworzenie przekonania, że każdy jest sam. Proces ten nazywa się atomizacją. Społeczeństwo zatomizowane nie ufa nikomu – bo policjant pobije zamiast pomóc, bo sąsiad doniesie, bo kolega z pracy podłoży świnię. Temu sprzyja także dzielenie ludzi na grupy i szczucie jednych na drugich: nawet jeśli mamy zjednoczyć się w zupełnie innej sprawie, to kierowca nie zaufa rowerzyście, wegetarianin właścicielowi kebaba, katolik protestantowi, a kognitywista wyznawcy semantyki strukturalnej. Absurdalne – zwłaszcza ostatni przykład? Być może, ale zauważmy, jak głębokie są podziały w rodzinach i grupach przyjaciół, gdy rozmowa schodzi na takie tematy jak polityka, religia, światopogląd, wybory życiowe. Żeby się zjednoczyć, trzeba je przełamać. Im silniejsze konflikty w społeczeństwie, im ostrzejsze słowa padają, im więcej gestów nienawiści pojawia się w dowolnych konfliktach (nawet rowerzyści kontra kierowcy…), tym trudniej potem tych ludzi przekonać, aby stanęli razem w jednym szeregu. Przyzwolenie na mowę nienawiści, wyśmiewanie poprawności politycznej lub odrzucanie jej jako cenzury sprzyja właśnie podziałom. Władza doskonale o tym wie i podsyca konflikty, dzięki czemu ma pewność, że podzielone społeczeństwo nie zdoła jej się sprzeciwić.

„Gdzie jest… (Kościół, samorząd, związek zawodowy, uniwersytet, dowolna instytucja)?” – skoro zadajemy takie pytanie, to znaczy, że instytucje pozarządowe zostały osłabione lub skontrolowane. Jest to wyższa forma atomizacji. Skoro nikt się nie organizuje, to byt wszelkich form życia społecznego również staje pod znakiem zapytania. Po co udzielać się w związku zawodowym, organizacji studenckiej, grupie religijnej? Albo dajemy sobie wmówić, że te grupy nie mają żadnej mocy, żadnego głosu albo też zdajemy sobie sprawę, że są lub mogą być kontrolowane przez państwo. Jeśli już decydujemy się na opór i protest, chcemy, żeby za nami stanęły jakieś grupy z nazwą, logiem, polityką. Nawet symboliczne poparcie przez rozpoznawalne osoby lub instytucje daje protestującym ogromną siłę, bo wizerunek jest drogocenną wartością. Rozpad życia społecznego na poziomie pozarządowym osłabia opozycję, odbiera jej naturalne przyczółki i ogniska protestu. To kolejne utrudnienie w zjednoczeniu przeciwko próbom zaprowadzenia dyktatury.

„A może tak trzeba?” – wszyscy znamy bon mot o kłamstwie, które powtórzone tysiąc razy stanie się prawdą. Nie podoba nam się to, co robi władza? Być może jednak to z nami coś jest nie tak, skoro wszystkim wokół się podoba? Skoro nikt nie protestuje? Skoro żaden autorytet, żadna instytucja się nie wypowiada przeciw? Bez wsparcia zaczynamy tracić grunt pod nogami i stajemy się podatniejsi na wpajanie, że posłuszeństwo jest właściwą drogą. Idąc na kolejne ustępstwa, przyzwyczajamy się do tego. Jeśli znieśliśmy już ileś otwartych i bezczelnych zachowań rządzących, coraz trudniej nam stawić opór, bo wtedy musielibyśmy podważyć swój własny, wcześniejszy wybór. Usłużni klakierzy opresywnej władzy dobrze znają ten mechanizm, stąd te wszystkie przesłuchania w stylu „a gdzie byliście, kiedy…”, „dlaczego nie protestowałeś, gdy…” – one mają nas zawstydzić, ośmieszyć, zmusić do trzymania się wcześniejszych wyborów, wytknąć „o, jesteś niekonsekwentny!” Trudno jest zmienić nagle zdanie i obronić tę decyzję przed wszystkimi.

Wszystkie te mechanizmy wspierają się wzajemnie. Im bardziej wątpimy w swoją siłę, tym mniejsza szansa, że zaczniemy zbierać osoby myślące podobnie i się organizować. Im mniej osób będzie miało odwagę podnieść głos w obronie swoich praw, tym bardziej zalęknione i bezradne będą także instytucje pozarządowe, bo tam także siedzą ludzie bojący się o swoją przyszłość. Bez wsparcia grupowego jednostki będą się bały. Nikt nie chce być tym Filipem z Konopi, który wyskoczy jako jedyny, wydurni się, ściągnie na siebie niebezpieczne zainteresowanie systemu.

Być może każda zmiana potrzebuje paru szaleńców, na tyle odważnych, by zaczęli. Jednak odwaga, chociaż niezbędna, sama nie wystarczy. O tym, jak ruszyć z posad bryłę świata, opowiemy w następnych odcinkach

___Katarzyna Knapik

<<< Część 2. „Skąd się bierze dyktatura”       |      Część 1. Skąd się bierze władza? >>>


Cykl „Pokojowo do demokracji” będzie się składać z felietonów zainspirowanych filozofią ruchów non-violence, przede wszystkim twórczością Gene’a Sharpa, teoretyka pokojowych ruchów demokratycznych i wolnościowych. Jego idee, zainspirowane działalnością Ghandiego, ale także polską Solidarnością, były pomocą merytoryczną dla rządów Litwy, Łotwy i Estonii podczas pokojowego oddzielenia od ZSRR w 1991 roku, ukraińskiej Pory, białoruskiego Żubra, serbskiego Otporu, kirgiskiego Kelkelu, gruzińskiej Kmary, ale także dla tzw. arabskiej wiosny oraz ruchów demokratycznych w Iranie, gdzie posiadanie jego książek można przypłacić aresztowaniem.