Rozpoczynając studia ekonomiczne byłem świadomy, że otworzą mi one nieco oczy na różnego rodzaju zależności występujące na świecie – w końcu po to ponoć są studia, by poszerzać horyzonty.

Nie sądziłem jednak, iż to przebudzenie będzie tak bardzo przykre i bolesne. Czemu? Cóż, wyobraźcie sobie, jak czuł się młody przyszły ekonomista (aktualnie dzielnie walczący drugi rok ze studiami ekonomicznymi), gdy uważnie słuchał debaty budżetowej w sejmie i chwytał się za głowę nie wierząc własnym uszom. Uwierzcie mi, czułem się naprawdę paskudnie, gdy potrafiłem wytknąć (lecąc ze słuchu!) ministrowi błędy matematyczno-merytoryczne w projekcie ustawy budżetowej. Szczególnie zaś przerażało mnie to dlatego, iż nie jestem jeszcze nawet na półmetku mojej ekonomicznej edukacji , a więc ekonomiści z krwi i kości (jak choćby moi rodzice) zapewne byliby w stanie wytknąć tych błędów nieporównanie więcej.

Oczywiście, głównym statutowym celem KOD jest ochrona i działanie na rzecz rozwoju demokracji i społeczeństwa obywatelskiego, a nie kontrolowanie działań ministra finansów. Wydaje mi się jednak, że społeczeństwo obywatelskie winno się interesować stanem finansów państwa, bo – z dość oczywistych względów – wpływa on na nasze codzienne życie. Od lat nieustająco słyszymy o rosnącym długu publicznym, powiększanym deficycie, o inwestycjach i „rolowaniu długu”. I jest to oczywiście faktem i prawdą – dług publiczny Polski rośnie, a kolejne rządy coraz bardziej zadłużają nasz kraj.

Za czasów PO i urzędowania Jacka Rostowskiego, jako ministra finansów, zaciągane zobowiązania rosły w olbrzymim tempie, co z oczywistych względów było złe. Jednak należy wziąć pod uwagę, iż świat borykał się wtedy z kryzysem, a na to konieczne były olbrzymie środki – skądinąd wykorzystane skutecznie. Polska przetrwała okres kryzysu ponadprzeciętnie dobrze, w stosunku choćby do innych krajów Europy. Tym niemniej, zadłużenie wzrastało w potwornym tempie.

Kryzys się zakończył, rządy objął PiS, ale zamiast szukać oszczędności lub chociaż zmniejszać wysokość zaciąganych kredytów, obecny rząd zadłuża państwo w tempie, o jakim minister Rostowski mógłby jedynie pomarzyć. Przypomnijmy, bo to naprawdę ważne: kryzys się skończył, ładowanie tak olbrzymich pieniędzy w gospodarkę dla jej utrzymania (!) na dotychczasowym poziomie nie jest konieczne.

O tym, po co i dlaczego minister Szałamacha to robi, można rozwodzić się długo (i mam nadzieję to kiedyś zrobić). Dziś jednak wolę skupić na tym JAK ten dług jest zaciągany, gdyż to właśnie jest de facto istotą problemu o wiele ważniejszą niż nominalna kwota tegoż zadłużenia. W rzeczywistości nie jest ona bowiem aż tak olbrzymia (oczywiście, patrząc w skali makroekonomicznej).

Oficjalny dług Polski wynosi teraz około 2 bln dolarów, a takich np. Stanów Zjednoczonych – prawie 20 bln, czyli ok. 10 razy więcej. USA jednak funkcjonuje i nadal jest światową potęgą na wielu polach. Wydawać więc by się mogło, iż wiele jeszcze brakuje nam do bankructwa, czy choćby finansowych problemów. Wydawać by się mogło, gdyby nie była to… nieprawda. Albowiem, niestety, w długu publicznym, poza jego nominalną wartością, istotne jest źródło pożyczonego kapitału.

Zastanówmy się, tak zdroworozsądkowo: jeśli brakuje mi kilku stówek do pierwszego, czy od razu idę do banku, czy najpierw pytam o pożyczkę przyjaciół i rodzinę? Odpowiedź wydaje się naturalna. Zawsze lepiej mieć zobowiązania u „swoich”, gdyż z nimi łatwiej się porozumieć w razie ewentualnych problemów ze spłatą. A przy okazji z reguły bliskim oddajesz tyle, ile pożyczysz, bez dodatkowych kosztów i odsetek. W przypadku państw działa to bardzo podobnie, a właściwie jeszcze silniej. Kraj, który zadłuża się w swoich, krajowych bankach, może być spokojny przez dużo dłuższy czas, niż kraj, który zobowiązania zaciąga za granicą. Gdy zadłużasz się u swoich, siłą rzeczy wszystko zostaje „w rodzinie” i wspomaga rodzimą gospodarkę, w pewnym stopniu powodując wręcz dalszy rozwój. To zresztą odrębna kwestia, tzw. bankowy mechanizm kreacji pieniądza jest szalenie interesującym tematem, ale może o tym jednak kiedy indziej. A przy okazji (tutaj możecie się śmiać do woli, ale to prawda!): wielokrotnie na całym świecie banki narodowe w razie kryzysu lub wyjątkowych potrzeb jednym podpisem umarzały wielomiliardowe długi państwa. Ot tak. Bo mogli, bo była taka potrzeba, a zasady finansowania wielkich banków nieco różnią się od typowego budżetu domowego i należy to brać pod uwagę.

Niestety, w przypadku banków zagranicznych, czy międzynarodowych, nie działa to tak fajnie. Nie są one skłonne czegokolwiek „odpuścić”, a z reguły wręcz przeciwnie. Oczywiście, ktoś nieobeznany z ekonomią mógłby tutaj podać przykład „pożyczek” dla Grecji chociażby, ale stanowią one odrębną procedurę i funkcjonują na zupełnie innych zasadach prawno-finansowych. Generalnie, kiedy dług państwowy idzie za granicę, to jest źle. W przypadku gdy wartość długu zagranicznego jest duża, nie od rzeczy jest porównanie państwa do pięknej willi z basenem, luksusowym wyposażeniem i poręczami ze złota, w której większość sprzętów zajął już komornik. A jak wiadomo, w przypadku niewypłacalności, komornicy po pewnym czasie mogą te sprzęty zabrać. Tego chcemy dla Polski? Czy to jest właśnie ta suwerenność, o której PiS tak dużo mówi, i którą nawet uchwala w sejmie?

Podsumowując: Edward Gierek zadłużył nasz kraj w tragicznym stopniu. Ale, przynajmniej, wybudował za to autostradę i zakłady produkcyjne, a tym samym jakoś spożytkował te pieniądze. PO – zadłużając kraj jeszcze bardziej, niż niegdyś zrobił to rzeczony Gierek – powstrzymała w znacznym stopniu negatywny wpływ kryzysu na gospodarkę, gdyż byliśmy krajem, który jako jedyny wyszedł z kryzysu ze wzrostem PKB. A więc te pieniądze także zostały spożytkowane w dobrym celu. Oczywiście, mogłyby być wykorzystane lepiej, bardziej skutecznie. Ale tym niemniej przyniosły dobry skutek. Co dzisiaj robi PiS? Zadłuża kraj jeszcze bardziej niż robiła to PO, w dodatku za granicą. Tylko na co idą te pieniądze? Na program „500+”, którego skuteczność dawno została dobitnie zakwestionowana przez wszelkich uznanych ekspertów. Na program „Mieszkanie+”, którego założenia są w dużej mierze po prostu nierealne ekonomicznie. Na dotacje dla o. Rydzyka, które mają wzmocnić… hm, współczynnik zdrowasiek na głowę statystycznego Polaka?

Oczywiście, zadłużenie jako takie jest problemem. Ale w obecnym modelu gospodarki nie aż takim, jak można by myśleć. Nie ma w tym momencie krajów w Europie, które nie mają deficytu i się nie zadłużają, co zresztą nakręca spiralę kryzysu. Ale podstawowym problemem jest to, jak te pożyczone pieniądze są wykorzystywane. Cytując reklamy pewnego banku: „Pieniądze oddałem, a tytuł szefa kuchni został”. Czyli jest zysk: wzrost kwalifikacji, perspektywy na przyszłość. Super. Pożyczyć pieniądze, po czym wyrzucić je w błoto umie każdy. Sztuką jest tak je wykorzystać, by ta pożyczka się opłacała, by coś po niej zostało.  Co zostanie u nas?

___Michał Mostowy