Jak łatwo osądzać z perspektywy czasu, z perspektywy tłumu.

Pamiętam dyskusję w liceum, na niemieckim, o powojennym podziale Niemiec, o Hitlerze, o nazistach. Trudny temat dla nastolatka w tak załganej rzeczywistości, jak otaczający nas PRL, z obrazem Fryca, Szwaba, Szkopa z „Czterech pancernych”. I z obrazem przyczesanego w ząbek kurdupla, wykrzykującego coś do tłumu, co podrywa co chwilę głowy i ręce słuchaczy. Śmieszne, głupie, niezrozumiałe, on nie mógł być z NRD, ci wszyscy krzyczący pewnie też, a FDJ to nie Hitlerjugend. Nagle ktoś z klasy rzuca obrazoburczą myśl: „On musiał mieć w sobie jakiś wielki talent, którym przekonał tyle milionów ludzi”. Cisza, a potem burza dyskusji, bo to nie był pogląd łatwy do zaakceptowania. „Jakie talenty”, „co on mówił, jakie bzdury”, „a co robił”?

Ale pytanie zostaje i drąży mózg, przez lata, przez dekady, w ciągu których poznałem tylu Niemców, facetów, dziewczyny, miłych, mądrych, tolerancyjnych. „Jaki on miał talent?” Jak to się stało, że przekonał miliony tym kiczowatym teatrzykiem z mównicy i tymi zaklęciami?

Te pytania przecież nie są żadnym osobistym odkryciem, całe pokolenie historyków, pisarzy, reżyserów trawiło ten temat, mówiło o tym fenomenie, który dla mnie zawsze pozostawał poza sferą własnych doświadczeń, dotyczył mnie wyłącznie jako zagadka ludzkiej natury. Aż do roku 2015, kiedy zrozumiałem, jak niewiele potrzeba masom, jak mały, nijaki, niedokształcony, wyzuty z głębszych refleksji człowiek może narzucić tłumowi swój sposób myślenia, jak łatwo przestraszyć, drążyć resentymenty, ukierunkować nienawiść i porwać za sobą tłum, prosto w przepaść.

Łatwo osądzać z perspektywy czasu, znając rozmiar Holokaustu, wiedząc o milionach ofiar na frontach i milionach cywilów, które zabrała ze sobą ta lawina, która zaczęła się w piwiarni w Monachium, w katolickiej Bawarii.

Początkowo to było niewinne wstawanie z kolan upokorzonego narodu, niewinna obrona przed tym obcym kulturowo robactwem i przypominanie własnych, zapomnianych, wyklętych chłopców, gryzących ziemię gdzieś nad Somą. To było tylko apelowanie do starych sklerotyków, żeby oddali władzę młodym, energicznym, nieobciążonym, to było tylko głoszenie, że wystarczy usunąć zdrajców i złodziei, a sukces jest w zasięgu ręki.

Zrozumiałem to dopiero po latach, bo kto w PRL-owskim liceum studiował zakazane „Mein Kampf”, mechanizmy propagandy Trzeciej Rzeszy i program NSDAP. Dla nas był Hans Kloss i Stirlitz, mądrzejsi od wszystkich esesmanów i po właściwej stronie. Nikt nie sięgał po empatię, nie stawiał się w położeniu jakiejś sympatycznej rodziny Müllerów, która biegła w 1934 do urn, głosować na zmiany i która czerpała korzyści z tych zmian. Chodzili do pracy, czytali kapiące od patriotycznych uniesień gazety, słuchali o sukcesach gospodarczych i sportowych, wpłacali na obiecany samochód dla ludu, jeździli na urlopy do Włoch, mieli swoją partię, która gwarantowała im dobrobyt i eliminowała kasty, odpowiedzialne za wszystkie nieszczęścia Niemców. Były już narodowe trybunały, były narodowe media, była narodowa muzyka i sztuka, bardziej zrozumiała od Entartete Kunst, wynaturzonej, EUROPEJSKIEJ, lepsza od tych wszystkich groźnych „izmów”.

Autorytety władzę pochwalały, popierały, wyjaśniały, więc co tam jakiś drobny robol, nauczyciel, urzędas miał sobie łamać głowę i rozwiązywać etyczne zagadki, skoro nawet biskupi i papież te zmiany uznali za znak opatrzności.
Kto miał nam to powiedzieć w 1982, w stanie wojennym – wystraszona germanistka, która sama guzik z tego wszystkiego przemyślała?

Dziś te niedopowiedzenia wracają bumerangiem, tłum nie potrzebuje żadnego wielkiego talentu, który porwie go do działania i poprowadzi na samo dno. Potrzebuje pochwał, strachu, poczucia spełnienia, wielkości i jedności. Na resztę zamknie oczy, na afery, nawet na wysokie ceny i biedę – obniży swoje oczekiwania do miski ryżu.

W zbombardowanych Niemczech, w roku 1946 ponad 50% ankietowanych nadal pochwalało program partii, która właśnie wtedy w 185 osobowej reprezentacji ministrów, wysokich przedstawicieli rządu, prawników, wojskowych, policjantów, przemysłowców, była sądzona w Norymberdze. Po 11 latach demolki i propagandy znów byli na kolanach.

_Robert Szczerbaniak