.

Między dniami, które minęły, a dniami, które nadejdą, jest zawsze kilka tych niezwyczajnie kontrastowych. Bo chłodnych, a czasem mroźnych powietrzem i jednocześnie ciepłych, niekiedy żarliwych uczuciem i dotykiem bliskich, których tak rzadko widujemy. Bo z czasem najdłuższych nocy i z tęsknotą za rozpędzającym się do biegu ku zwycięstwu światłu dnia. Bo zawieszonych między pędem szarych codziennością dysput i błękitem autorefleksji. Bo wielkich i małych, butnych siłą i pięknem uczuć, zatroskanych i pełnych nadziei…

Dni kilka, gdzie jesteśmy sobą i przy sobie. Nie obok siebie czy naprzeciwko siebie, a właśnie przy sobie. Spełnieni tą bliskością, potrafimy w te dni odnajdywać istotę sacrum, które tkwi w każdym z nas, profanów, czasem tuż pod skórą, czasami głęboko, aż za sercem. I zaczynamy rozumieć, że każdy zamrok przejdzie kiedyś w poświt, że dziecko przychodzi na nasz świat nie z ciszą, a z krzykiem, że moc truchleje z każdą sekundą, która przemija w naszym dotykaniu dobra, że mamy w sobie tę cząstkę mądrości, jakiej potrzebujemy, by zbliżyć się do dostępnych nam granic wielkości…

I nabieramy wtedy otuchy.  I siły na dni, które nadejdą. Może szare, może zabiegane, może roztargnione, chaotyczne czy zwyczajnie trudne. Ale dni zawsze nasze, ze swoim codziennym sacrum. Małym i dużym, indywidualnym i wspólnym dla tak wielu. I jakże często obrażanym przez tak wielu…

Na te dni – za którymi te, które minęły, a tuż po nich te, które nadejdą – na Święta życzę Wam bliskości z bliskimi, błękitu autorefleksji, niecierpliwej cierpliwości i pewności, że każdy zamrok przejdzie wreszcie w poświt.

___Piotr Staroń