Włączyłem na chwilę telewizor i oniemiałem po tym, co dotarło do mnie z ekranu. „Znów chyba spadł jakiś samolot, skoro nowa komisja ma badać kwestie związane z tragedią lotniczą” – pomyślałem w pierwszej chwili. „Czyżbyśmy znów stracili ojców narodu?” – usłyszałem wewnątrz siebie. Na zewnątrz występował cedzący słowa polityk, o obliczu uduchowionym. Tekst wzmocniono także przejmującą muzyką, a błyszczące powstrzymywanymi łzami oczy mówiącego korelowały odpowiednio z tłumionym bohatersko szlochem. Dopiero po obejrzeniu dłuższej chwili relacji zrozumiałem, że ciągle wałkowana jest kwestia „zamachu” sprzed sześciu lat i że mit założycielski nowego, rodzącego się na naszych oczach wyznania, będzie utwardzał swoje podstawy przez ich przekuwanie w dogmat religijny. Domniemane, czy może wciąż jeszcze tylko oczekiwane rozmowy na linii „nasza” władza – Watykan w sprawie uznania świętości Lecha Kaczyńskiego będą przysłowiową kropką nad „i”. Na szczęście oważ kropka w druku jest usprawiedliwiona tylko nad małą literą.
Nigdy nie uważałem, że hasło SANTO SUBITO nie może się odnosić do spraw polskich, ale jako jednostka dość niechętna religii jestem znudzony ciągłymi obchodami i nabożeństwami na cześć czy w podzięce. Trudno, nikt sobie nie wybiera miejsca urodzenia, a jest zdecydowanie za późno, by mieć do rodziców pretensje o sam nie wiem co, dożywszy sześćdziesiątki w jednym i tym samym „ogrodzie rzeczywistości”.
I nawet nie to mam za złe obecnie rządzącym, że chcą żonglować pamięcią „poległych” – bo to zwykła (w każdych czasach) propagandowa codzienność, ale mierzi mnie oferowanie mi wzruszenia. Ja po prostu lubię się wzruszać na tak zwaną własną rękę. Czyli wtedy, gdy sam uznam to za stosowne, i z powodów własnych. Mam dość martyrologii, bycia wybrańcem czy sumieniem narodów. Chcę przeżyć swoje życie przyklękając przed grobami moich bliskich, a jeśli już zegnę kolano przed cudzą mogiłą, to będzie ona wybrana zgodnie z moim systemem wartości. Kiedyś (całkiem już dawno) stwierdziłem, a było to związane z ekshumacją ciała generała Sikorskiego, że zaczadzeni polityką historyczną decydenci nigdy nie dadzą spokoju prochom naszych domniemanych czy też prawdziwych bohaterów. Że jeszcze niejedna mogiła zostanie rozkopana, niejedna płyta nagrobna usunięta, bo:

On to na sławie zbuduje ogromy

Swego kościoła!

Nad ludy i nad króle podniesiony;

Na trzech stoi koronach, a sam bez korony;

A życie jego – trud trudów,

A tytuł jego – lud ludów;

Z matki obcej, krew jego dawne bohatery,

A imię jego czterdzieści i cztery.

Sława! sława! sława!*

Każdy obywatel zainteresowany tym, co się dzieje w naszej ojczyźnie, wie, że nijaki Jacek Kurski wywiódł już jakiś czas temu – nie będąc jeszcze naczelnikiem TV publicznej – znaczenie magicznej liczby 44. Wyszło mu (w tej kabale), że wskazuje ona na nowo wybranego prezydenta Andrzeja D. I tu postanowiłem zakończyć ten tekst, skażony brakiem idei i ducha, a wskazujący na tęsknotę piszącego za zwykłą, ciepłą wodą w kranie i żeby ten kran był w Polsce. Ojczyzny się nie wybiera! Ją się kocha pomimo wszystko, czego życzę sobie, a i Wam, moi współobywatele.

 

___Mirosław Kałuża

 

* oczywiście „Dziady” Adama Mickiewicza (Litwina, o czym niestety zapomniano)