___
Ewa Kruszyńska

 

Na sobotę przed 2. Piknikiem Wolności zaplanowaliśmy wyjazd do Nowosolnej, do której mieliśmy ochotę jechać od samego początku istnienia naszej grupy, ale zawsze wypadało nam coś innego. Tym razem przed niedzielnym dniem pracy przy pikniku chcieliśmy zakończyć działania wcześniej niż zwykle.

Nowosolna znajduje się od pewnego czasu w granicach Łodzi, ale jest też siedzibą gminy i w związku z tym bywa tutaj sporo mieszkańców okolicznych wsi.

Flash mob postanowiliśmy zrobić przy unikatowym, zabytkowym, skrzyżowaniu, gdzie krzyżuje się osiem dróg i które cieszy się opinią jednego z najbardziej niebezpiecznych skrzyżowań w Europie. Przekonaliśmy się zresztą o tym chwilę po akcji, kiedy to doszło do zderzenia dwóch aut.

Niemniej jednak trzeba obiektywnie przyznać, że dla przechodniów większą sensacją niż ta stłuczka była nasza budzikowa grupa.

Z naszego powodu doszło do bardzo ostrej kłótni między dwiema kobietami, z których jedna była zwolenniczką PiS-u a druga zagorzałą opozycjonistką. Nam nie pozostało nic innego jak stać w milczeniu i przysłuchiwać się tej wymianie zdań. Ze starcia, ku naszemu zadowoleniu, zwycięsko wyszła pani o właściwych poglądach.

Kilkuosobowa grupa panów zaczęła nas wyzywać, krzycząc przy okazji, że nawet z nami nie zamierzają rozmawiać, co było dość trudne do zrozumienia, bo jaki sens ma odzywanie się do kogoś, jeśli z tym kimś nie chce się gadać? Szczęśliwie. mężczyzna stojący z boku wdał się z nimi w dyskusję, stając po naszej stronie.

Ktoś nas skomplementował, że pięknie wyglądamy.

Ktoś inny wprawdzie najpierw powiedział, że nas popiera, ale zaraz dodał, że niepotrzebnie tak się męczymy, bo to przecież nic nie da.

Jeszcze inny specjalnie wysiadł z auta, żeby nam zarzucić, że jest nas za mało i za mało robimy. Na prośbę, żeby do nas w takim razie dołączył, pan miał milion i sto tysięcy wymówek…

Pewien miłośnik PiS-u bardzo się zirytował, że stoimy na jego chodniku a on nie ma jak przejść.

Dwóch kilkunastoletnich chłopaków jeździło za nami na rowerach przeszkadzając jak tylko mogli, ale zaproszenia na piknik i do udziału w grze terenowej nie przyjęli, choć przekonywaliśmy ich, że będą mieli szansę się wykazać.

Jakaś sympatyczna pani podeszła do nas pytając kiedy znowu przyjedziemy. Po dłuższej rozmowie okazało się, że chciałaby nam pokazać ulotkę, którą otrzymała jej mama wraz z gazetką reklamową jednej z sieci komórkowych. Niewykluczone, że pani pojawi się z nią w naszej siedzibie.

W cukierni zostawiliśmy trochę ulotek, które w ciągu pół godziny rozeszły się jak świeże bułeczki. Z dużą satysfakcję dołożyliśmy kolejną porcję.

Bilans działań zdecydowanie pozytywny.

Warto budzić ludzi!!