___
Ewa Kruszyńska

Jedenasty dzień marca 2017 roku, dwa dni po wielkim zwycięstwie Europy nad pisowskim rządem naszego kraju i dzień po ostrej i pełnej agresji „miesiączce” małego, zakompleksionego posła o wielkich ambicjach, ekipa budzikowa spędziła w Głownie i Brzezinach oraz ich okolicy.

Dzień był niezwykły, pełen emocji i przygód.

Rozwiesiliśmy mnóstwo plakatów, rozdaliśmy niewiarygodnie dużo ulotek, zwróciliśmy na siebie nieprawdopodobnie dużo uwagi, przeprowadziliśmy całą masę cudownych, ciepłych rozmów z ludźmi myślącymi podobnie do nas. Niezwykle rzadko spotykaliśmy się z niechęcią. Trafiła się nam tylko jedna pani, zapewne wierna słuchaczka radia Maryja, która dorwała się do Macieja i nie przebierając w słowach, wyraziła swoją opinię o takich jak on.

W porównaniu z listopadową akcją w tych samych miejscach, dzisiejsza była zdecydowanie bardziej spokojna i przebiegała w znacznie przyjaźniejszej atmosferze. I to pomimo, a może dzięki temu, że do budzikowego wyposażenia dołożyliśmy flagę unijną i transparent z wynikiem 27:1 i sugestią, że czas na pożegnanie z trenerem czyli PiS-em.

Daje się zauważyć coraz większe zmęczenie ludzi nieudacznictwem ekipy rządowej i chęć jak najszybszej zmiany. Niejednokrotnie zdarzały się pytania, co można zrobić, aby ten rząd od władzy odsunąć.

W drodze z Głowna do Brzezin trafiliśmy w jednej z wsi na wycinkę drzew… ustawa Szyszki wciąż działa. Ale zanim zobaczyliśmy pościnane dorodne drzewa, ujrzeliśmy potężny dym a potem ogień… Okazało się, że pani zrobiła gigantyczne ognisko, paląc to, co zostało wcześniej ścięte i było według niej niepotrzebne. Wymiana zdań okazała się bezcelowa, albowiem pani „była w prawie” a my powinniśmy „udać się do lekarza, bo jesteśmy chorzy na głowę”.

Raz wydawało się nam, że odnaleźliśmy krasnalową siedzibę, ale po dokładnych oględzinach okazało się, że to tylko zwykła ziemianka.

Z kolei chęć złapania jednego z krasnoludów widocznego na horyzoncie zemścił się na nas okrutnie, bo aby wyruszyć za nim w pogoń zjechałam autem na pobocze, które okazało się tak grząskie, że koła zapadły się do połowy wysokości. Utknęliśmy na dobre. Paskudny, niewychowany krasnoludek obejrzał się tylko za siebie, zagrał nam na nosie i zniknął a my zostaliśmy w błocie. Rozważaliśmy przez chwilę wezwanie pomocy, ale przecież nie mogliśmy tego zrobić bez próby poradzenia sobie samodzielnie. Podetknęliśmy więc pod koła to i owo (jednak dobrze mieć co nieco w bagażniku), ja zasiadłam za kierownicą a reszta ekipy zabrała się za wypychanie auta. Po wielu próbach, uwolnieniu nieprzyjemnego zapachu palonego sprzęgła, spryskaniu całej okolicy błockiem itd…itp… udało się nam wyjechać na drogę!! Odtańczyliśmy taniec zwycięstwa, zrobiliśmy parę okolicznościowych zdjęć i wyruszyliśmy na dalszą akcję, choć bardziej sensowne byłoby udanie się do łaźni, pralni i myjni samochodowej… Ale co znaczą brudne ubrania i auto wobec konieczności działania w terenie?

Warto budzić ludzi!!