Warta po Kancelarią Prezesa Rady Ministrów wrosła już w krajobraz Warszawy. KODerzy warszawscy mówią: kiedy ktoś przyjeżdża pierwszy raz, jest podekscytowany, że kierowcy trąbią, machają do nas. Potem się przywyka. Tak jak się przywyka do wiatru, chłodu, przemakających butów. Podobno zimno konserwuje, ale żeby całkiem nie zamarznąć, ciągle się zatem kręcimy. Machamy flagami, śpiewamy, podskakujemy, skandujemy, tańczymy. Porządkujemy na bieżąco namiot, bo ludzi sporo, ciągle ktoś coś przesuwa, bierze, odkłada. Bez przerwy rozmawiamy: ze sobą, z przechodniami. KODerzy i KODerki przychodzą, zostają chwilę, przynoszą znaczki, coś do jedzenia, gwizdki, flagi, ulotki. Gorąco witają przyjaciół z Łodzi, robią sobie wspólne zdjęcia z naszymi banerami. Pod tablicą pyszni się wielka żółta łódka. Furorę robią kosmiczne nakrycia głowy mające chronić nas przed „bronią elektromagnetyczną”.

Ludzie przynoszą też wieści. Dzisiaj ponury dzień: zamachy w Belgii. Ozdabiamy tablicę flagami z czarnymi wstążkami. Wszyscy zaglądają do komórek, czytają doniesienia. O 12.00 przyjeżdża Mateusz, wita wszystkich, dodaje otuchy. O 13.00 Jarek Marciniak zmienia numer na tablicy: to już 13 dzień czekania na publikację wyroku Trybunały Konstytucyjnego. Nie mniej ważne są bardziej prozaiczne kamienie milowe w egzystencji namiotu: przyjeżdża gorąca herbata i kawa. Przyjeżdża zupa. Koledzy i koleżanki z Warszawy przynoszą ciasto, orzechy, daktyle. Ponad dziewięć godzin na zimnie to nie przelewki, kalorie są potrzebne.

Dla rozruszania spacerujemy z flagami. Policjanci zerkają na nas czujnie, uprzejmie przypominają, gdzie obowiązuje nasze miejsce manifestacji. Dziękujemy z uśmiechamy. Pozdrawiamy kolegów z sąsiednich namiotów KOD PP. Proponujemy nawet zupę mężczyźnie, który stoi sam z kontrmanifestacją. Nie przyjmuje, ale jest chyba zadowolony, że ma z kim pogadać.

Czas mija szybko. Ani się obejrzeliśmy, na drodze robi się korek, godziny powrotów do domów. Podłączamy mikrofon i czytamy Konstytucję – także kierowcom stojącym na drodze. Część z nich otwiera szyby. Ekipa filmowa kręci materiał u sąsiadów z namiotu KOD PP, na ich prośbę ściszamy nagłośnienie. Dziękują z uśmiechem.

Coraz ciemniej, coraz zimniej. Tupiemy, podskakujemy. Przybywają zmiennicy… to już? Żegnamy się długo, nie chce się odchodzić. W drodze powrotnej odwiedzamy jeszcze ambasadę belgijską, gdzie leżą kwiaty i palą się znicze.

Kiedy jedziemy do domu po tym pełnym skrajnych emocji dniu przypomina mi się, jak podczas spaceru dla rozgrzania podchodzi do nas pewien starszy pan i mówi: Nie możecie przestać. Nie wolno wam się poddawać.

___KK